Napisałem już kilka (a może kilkanaście ?) blogów o mojej ukochanej Burgundii, ale ciągle odczuwałem jakieś bliżej nieokreślone uczucie niedosytu.

Dzisiaj rano tzn. w ostatnim dniu Starego Roku 2010, doszedłem do wniosku, iż takim brakującym ogniwem powinien być blog bardziej personalny. Blog który opisze moje osobiste odczucia z tej bajkowej [ przynajmniej dla mnie ] krainy. Blog, który przybliży postaci moich przyjaciół tam spotkanych, ulubione miejsca, ale również ulubione sposoby spędzania czasu. To znaczy spędzania wolnego czasu kiedy nie jestem związany pracą z moimi klientami – enoturystami.

CHATEAU CLOS DE VOUGEOT



Niewykluczone, iż właśnie tutaj narodziło się pojęcie kultury wina, w naszym dzisiejszym zrozumieniu. Jeteśmy w pomieszczeniu drewnianej XII-o wiecznej prasy do winogron w legendarnym Château Clos Vougeot.
W mrocznych wiekach jakie nastąpiły po upadku Imperium Rzymskiego powiernikiem umiejętności cywilizacyjnych stał się Kościół. Mnożące się jeden po drugim klasztory, były założycielami i właścicielami najwspanialszych winnic Europy. Mnisi wytwarzali wina nie tylko na własne potrzeby i potrzeby sakralne, ale przede wszystkim jako produkt handlowy służący do utrzymania klasztoru. Barbarzyńcy z kolei, na całe szczęście, zawsze odczuwali lęk przed zakonnikami, posądzając ich o konszachty z szatanem. Nawet więc w czasach barbarzyńskich, winogrodnictwo i winiarstwo rozwijało się dalej dzięki braciom zakonnym, a w szczególności Zakonom Benedyktynów i Cystersów . Zbudowali oni w tym czasie tak wspaniałe i słynne klasztory jak Cluny i Vougeot w Burgundii, Monte Cassino i Abbazia di Rosazzo we Włoszech czy Kloster Eberbach w Rheingau, a także Scaia Dei w surowym Prioracie. Burgundzkim mnichom powszechnie przypisuje się zasługi w ożywieniu zaniedbanej sztuki produkcji wina. Wino było im potrzebne m.in do odprawiania mszy, a na zboczach Côte d'Or uprawiali winnice słynące z niezrównanej jakości. Do kanonów winiarstwa weszły opracowane przez nich zarówno metody winifikacji, jak i słownictwo: cru, terroir, climat, clos… Mrówczej,

benedyktyńskiej zaiste pracy i wysiłkom zakonników, zawdzięczamy precyzyjne opisanie rodzajów gruntów nadających się do nasadzeń winnej latorośli. W Burgundii praca ta stała się bazą dla całego, obowiązującego do dzisiaj systemu apelacji. Jak głosi legenda, zarówno Benedyktyni, jak i Cystersi, aby bezbłędnie „zrozumieć” terroir jedli ziemię. Produkcja wina jak i jego konsumpcja była jednym z najważniejszych elementów klasztornego bytu bogobojnych braciszków. Doczesnego bytu, oczywiście. W IX wieku, konsumpcja wina wynosiła 1 132 litry rocznie na mnicha. Podzielone to przez 365, daje 3,1 l dziennie. Innymi słowy świątobliwi ojczulkowie spożywali ponad cztery [ dzisiejsze ] butelki wina dziennie. Trudno się więc dziwić, iż na początku X-o wieku nastąpił gwałtowny rozwój winnic i winiarstwa, skoro braciszkowie najchętniej przyjmowali komunię pod dwoma postaciami.

Travel wine.
Travel VINTRIPS®
************************
Copyright © by Adam Stankiewicz

BEAUJOLAIS NOUVEAU

Dzisiaj wielkie święto Beaujolais Nouveau.


Może nie tyle wielkie święto dla koneserȯw win, ale na pewno fantastyczne wydarzenie dla wszystkich ktȯrzy cenią sobie świetną atmosferę, luz i fun przy tym młodym winie. Atmosferę bez zadęcia i snobizmu „prawdziwych znawcȯw” win. Atmosferę pozbawioną głębokich i jakże istotnych i zawsze niezbędnych rozważaǹ na temat wyglądu sukni wina, obfitości łez wina, głębokości i odcieni koloru, jakości rocznika, ekstraktywności, nut owocowych i nie owocowych, długości, maceracji węglowej itp., itd. Co najbardziej wytrwali będą się nawet doszukiwać nut beczkowych i tanin. Na całe szczęście Beaujolais Nouveau jest rok w rok winem radosnym i bezpretensjonalnym. Winem, ktȯre nie pozwala na zdominowanie swojej fety powagą „mędrcȯw winiarskich”. Onegdaj, pewna uczestniczka Forum Wino GW, określiła podobne zjawisko nad wyraz trafnie i dobitnie:

i wcale nie trzeba wielkiego nadęcia, żeby ludzie lubili i pili wino. A już tym bardziej robienia z wina produktu elitarnego i luksusowego. Bo właśnie przez to ludzie (...) mają zupełnie wypaczony obraz winiarstwa. (aut.Magda, 01/10/10)

Sama historia narodzenia się beaujolais (wina, a nie regionu geograficznego o tej samej nazwie) jest tak nietuzinkowa, iż burgund ten musi być siłą rzeczy rȯwnie nietuzinkowy. Powstanie beaujolais, a w konsekwencji Beaujolais Nouveau, zawdzięczamy wcale nie przyrodzie, ale decyzji jednej osoby, a osobą tą był Filip Śmiały (Philippe le Hardi), Diuk Burgundii, miłościwie panujący pod koniec XIV wieku. Miłościwie panujący wraz ze swoją małżonką Małgorzatą Flandryjską. Trzeba przyznać, iż nasz bohater mȯgł spokojnie zajmować się tak przyziemnymi sprawami jak jakość produkowanego wina, bowiem Małgorzata wniosła do małżeǹstwa takie drobiazgi jak wszystkie większe miasta Niderlandów: Amiens, Arras, Brugia,
Gandawa, Amsterdam i Bruksela.

Otóż w czasie panowania naszego diuka, na terenie dzisiejszej Burgundii, uprawiano ogromne ilości nadzwyczaj plennej odmiany Gamay, a właściwie jej pełna nazwa, to Gamay Noir au Jus Blanc (Czarny Gamay o Białym Soku). W owych czasach, szczep tyle plenny, co dający wina miernej jakości. Fakt ten do tego stopnia rozsierdził Filipa, iż nakazał zlikwidować wszystkie uprawy Gamay na terenie Burgundii, a to co pozostanie, przenieść maksymalnie na południe, to znaczy do Beaujolais.

Podsumowując: WSZYSTKIE CEZRWONE BURGUNDY STOJĄ NA PINOT NOIR.
Wszystkie ?
Nie, nie wszystkie, bo BEAUJOLAIS TŁOCZY SIĘ Z GAMAY.

Radujmy się.
Santé !

A YEAR IN BURGUNDY

FILM

Świat wina został totalnie zaskoczony pra-premierą filmu.

Filmu pt. „A YEAR IN BURGUNDY”. Filmu innego niz wszystkie, albowiem nie powstał tym razem ani produkt enoturystyczny sławiący uroki Burgudii, ani film winiarski opisujący zwiewność i totalną niepowtarzalność burgundów. Nie jest to film, w którym prezentowałaby się jakaś gwiazda, albo przynajmniej gwiazdeczka. Nie jest to wreszcie film w najmniejszym stopniu fabularny, bardzo daleko mu również do papki telewizyjnej.

„A YEAR IN BURGUNDY” jest kroniką życia., Życia rodzin winiarskich. Kroniką ich trosk, klęsk, sukcesów, wysiłków i radości życia (joie de vivre).

Reżyser filmu, Amerykanin David Kennard (wywiad poniżej), do czasu kiedy otrzymał propozycję realizacji, miał tylko mgliste pojęcie o Burgundii, gdzie, jak słabo kojarzył, robi się podobno całkiem niezłe wina (nigdy przedtem tutaj nie był). Czas jaki spędził przy realizacji filmu, zaowocował wydarzeniem zaiste niezwykłym, bowiem film, który wyreżyserował, pokazuje ten zupełnie niepowtarzalny region winiarski oczyma jego mieszkańców; producentów wina. Pierwsze komentarze podkreślają, iż dotychczasowe realizacje kinematograficzne ukazywały albo wielkość burgundów, albo wielkość historyczno geograficzną samego regionu. Jedno z dwojga. Żaden film natomiast nie zaprezentował dotychczas kapitalnego wprost miszmaszu z jakim mamy tam do czynienia. Cudownego i do granic możliwości rozwiniętego, typowo francuskiego, joie de vivre, ze znojem mega ciężkiej pracy dla wytworzenia największych win świata. Pracy trwającej 365 dni w roku. Pracy bez przerwy. Pracy w dzień i w nocy. Pracy bez względu na okoliczności. Pracy w piątek, świątek i niedziele.

Ten świat ukazany został przez pryzmat losów siedmiu rodzin-klanów ( le domaine Leroy, le domaine Perrot-Minot, le domaine Morey-Coffinet, le domaine Bruno Clavelier, le domaine Mortet, le domaine Michel Gay et Fils et le domaine Dominique Cornin). Rodzin szczycących się nie tylko ogromnymi rezultatami i sukcesami winiarskimi, ale również równie wielkimi, wielopokoleniowymi tradycjami, niejednokrotnie sięgającymi tutaj dwudziestu kilku pokoleń wstecz.
Ekipa filmowa spędziła w Burgundii dokładnie rok czasu, rejestrując dylematy, zwyczaje i sukcesy codziennego życia bohaterów filmu. Dzięki temu powstał film, który jest o wiele więcej niż tylko dokumentem, czy też tylko przewodnikiem turystycznym, czy też tylko oglądadełkiem dla Pan i dla Panów sprzed telewizorów, czy też tylko filmem fabularnym.

Producentem filmu jest Martine Saunier, eksporter burgundów na rynek amerykański, która sfinansowała go z własnych, prywatnych środków w tajemnicy przed całym środowiskiem. Jak sama powiada, kiedy tylko go pokazała czołowym dystrybutorom win i negocjantom (hurtownikom), nie kryli oni swojego totalnego zaskoczenia. Nie zdawali sobie bowiem dotychczas sprawy, iż produkt jakim tak zapamiętale handlują, posiada drugie dno. Tym drugim dnem są znoje i radości życia codziennego, praca i tradycja, kapryśny i nieprzewidywalny klimat, gradobicia, które w ciągu jednej nocy mogą zniszczyć plony całorocznych upraw, upały w czasie winobrania kiedy pracownicy mdleją ze zmęczenia i trzeba zbierać w środku nocy, zbyt gorąco, albo zbyt zimno, zbyt małe opady, albo zbyt duża ilość deszczu, zbyt mała amplituda temperatur pomiędzy dniem a nocą, albo zbyt późne przymrozki np. w maju itp. itd. Przede wszystkim jednak duma z wyprodukowania wielkiego rocznika.

Kolejnego smaczku dodaje fakt, iż muzykę do filmu skomponował Thomas Morey, pochodzący z jednej z najbardziej znanych i uznanych rodzin winiarskich Burgundii Domaine Morey-Coffinet.

Realizacja wywołała tak ogromne poruszenie, iż już teraz wiadomo, ze jest ona „skazana na sukces”, tym bardziej, ze od razu znalazł się chętny inwestor, który zlecił rozpoczęcie realizacji podobnego materiału, ale tym razem o Szampanii. Prace już się rozpoczęły.

Od siebie dodam, ze nie posiadam się z radości, iż taki właśnie film powstał. Nie tylko pokazuje on bowiem, ale wręcz udowadnia, ze to wcale nie wino jest najważniejsze ! Ważniejsze [ dla niektórych ], wydaje się być otoczenie wina rzeczonego. Innymi słowy, sfera poza kieliszkiem, a nie tylko w jego środku. Ta sferę osobiście zwykłem nazywać „kulturą wina”.

Pod koniec wrzesnia '2012, miała miejsce w Paryżu, zamknięta premiera prasowa, a sam film będzie dystrybuowany na DVD od końca bieżącego roku.

WYWIAD Z REŻYSEREM


Copyright © by Adam Stankiewicz
DookolaWina

INFO

Z autentyczną przykrością informuję, iż brak czasu i nowe obowiązki nie pozwalają mi na dalsze, regularne pisanie tego bloga. Nie znaczy to wcale, iż go zamykam, ale moje posty będą się ukazywać nieregularnie i rzadziej niż dotychczas.

O ile masz jakieś pytania lub wątpliwości, możesz zawsze się ze mną skontaktować bezpośrednio telefonicznie (501 463 711) lub email vintrips@gmail.com
).

Adam Stankiewicz

GEVREY-CHAMBERTIN



Cała Francja, ale Burgundia w szczególności zostały ostatnio zszokowane informacją, iż X-o wieczny zamek Château de Gevrey Chambertin, wraz z 2ha winnic został sprzedany chińskiemu nabywcy. Innymi słowy, właścicielem jednego z odwiecznych symboli Burgundii i obiektu stanowiącego dziedzictwo narodowe Francji, nie są już Francuzi, ale są nimi Chińczycy.

Szacunkowa wartość nieruchomości wynosiła 3,5 mln €, konsorcjum składające się głownie z mieszkańców Gevrey-Chambertin zaoferowało 5 mln €, ale ostatecznie wszystkich przebił Mr Louis Ng Chi Sing, który położył na stole okrągłe 8 mln €. Wielu Burgundczykow zaciera rece z zadowolenia, bowiem chinski inwestor zapłacił praktycznie podwojna wartość rynkową nieruchomosci. Innymi słowy okoliczne działki potężnie zyskały na wartości.

W istocie rzeczy problem jest bardzo ważki, tym bardziej, że ostatnio został wystawiony na sprzedaż inny legendarny symbol Burgundii, a mianowicie Château de la Rochepot. Co prawda nie posiadający winnic, ale mający ogromne znaczenie symboliczne.

Dla przypomnienia apelacja Gevrey Chambertin to jeśli nie najsłynniejsza, to na pewno największa apelacja w Burgundii. Jej powierzchnia winnic wynosi ca. 400 ha i produkuje się tutaj 2,3 mln butelek wyłącznie czerwonego burgunda. Sprzedane 2ha (produkcja 10 000 butelek rocznie), nie mają więc istotnego znaczenia, tym bardziej, iż w znakomitej większości są to jedynie winnice klasy village.

Emocje już powoli opadają, a na światło dzienne wypływają coraz to nowe szczegóły transakcji, które wydają się być bardziej optymistyczne niżby się z początku zdawało. Nabywca zamku, Louis Ng Chi Sing ma 60 lat, jest koneserem win i wielkim miłośnikiem Burgundii, ale jej burgundów w szczególności. Zgodnie z tym co sam stwierdził, nabył nieruchomość w imieniu grupy entuzjastów burgundów i wielkich kolekcjonerów win, tak azjatyckich, jak i europejskich. Wydaje się, iż Louis Ng nabyl Château de Gevrey Chambertin, dwukrotnie przepłacając jego rzeczywistą wartość, podobnie jak najwięksi kolekcjonerzy sztuki kupują nowe, cenne obrazy do swoich unikalnych zbiorów. Podczas swojego ostatniego pobytu przekazał on zarządzanie winnicami, procesami winifikacyjnymi, piwnicami itp. jednej z najbardziej renomowanych domen, a mianowicie Domaine Armand Rousseau. Kontrakt został podpisany na 9 lat, co jednoznacznie może świadczyć o poważnych zamiarach inwestora. Podczas tego samego pobytu zlecił on prace projektowe nad rewitalizacją zamku dwom znanym architektom francuskim Christian Laporte i Régis Grima. Rozpoczęli oni już prace związane z inwentaryzacją, natomiast sama odbudowa, planowanej wartości 4 mln €, rozpocznie się w 2014 r.

Z kronikarskiego obowiązku dodać należy, iż:
1. Château de Gevrey Chambertin, do momentu sprzedaży, od 1852 r. należał do rodziny Masson, ale wieloletnie niesnanski rodzinne i nieporozumienia na tle podziału spadku (5 braci i 2 siostry) doprowadziły ich na skraj ubostwa, co w ostateczności spowodowało podjęcie decyzji sprzedaży nieruchomości.
2. Transakcja została zawarta już w maju, ale dopiero ostatnio podana do wiadomości publicznej.
3. Louis Ng jest CEO szeregu kasyn w Macao. Kasyn z grupy SMJ Holdings kontrolowanej przez słynnego milliardera Stanley’a Ho.

4. Jeannie Cho Lee, czołowa, azjatycka komentator winiarski, wyraża sie o Mr. Ng w samych superlatywach: "Jeannie Cho Lee MW, who is a friend of Ng, told Agence France Presse that he is a passionate and knowledgeable wine collector and that: Given his genuine love for wine and for Burgundy, he will lovingly restore Château Gevrey-Chambertin to its former glory".

BEAUJOLAIS



Im dalej jedziemy na południe, tym bardziej Côte Chalonnaise, przeistacza się w całkiem spore Maconnais, którego najważniejszą częścią jest Beaujolais.

Jeszcze bardziej na południe, o ile byśmy rownie żwawo jak dotychczas, przemieszczali się za pomocą Autoroute du Soleil (Autostrada Słońca), dojechalibyśmy do kolejnych, wielkich regionów winiarskich: do Côtes de Provence i Côtes du Rhône. Zupełnie przepiękne i urzekające, jednak różniące się zasadniczo od Bourgogne. Chociażby klimatem.

Na marginesie warto zaznaczyć, iż francuskie autostrady są po prostu fantastyczne, i jeździ się nimi bez zarzutu. Pewnie dlatego, że są płatne. Z kolei niemieckie, są obecnie zupełnie do chrzanu i dłużej się tkwi na nich w mega korkach niż jest samej jazdy. Pewnie dlatego, że są bezpłatne.

W Beaujolais, spotkamy się z naszym starym znajomym z Château de Santenay, a mianowicie z Filipem Śmiałym (Philippe le Hardi), Diukiem Burgundii.

Otóż w czasie panowania diuka rzeczonego, na terenie dzisiejszej Burgundii, uprawiano ogromne ilości nadzwyczaj plennej odmiany Gamay, a właściwie jej pełna nazwa, to Gamay Noir au Jus Blanc (Czarny Gamay o Białym Soku).

W owych czasach, szczep tyle plenny, co dający wina miernej jakości. Fakt ten do tego stopnia rozsierdził naszego diuka, iż nakazał zlikwidować wszystkie uprawy Gamay na terenie Burgundii, a to co pozostanie, przenieść maksymalnie na południe, to znaczy do Beaujolais.

Nie wiesz jak rozpocząć swoją przygodę z czerwonymi winami ?
Zacznij od Beaujolais.
Nie wiesz jakie wino podać na przyjęciu, na którym będą zarówno koneserzy wina, jak i kompletni ignoranci ?
Podaj Beaujolais.
Nie wiesz jakie wino zabrać że sobą na piknik i nie krępować się pić je z plastikowych kubków ?
Weź Beaujolais.
Nie wiesz, które czerwone wino można schładzać przed podaniem i podawać je jako
apéritif ?
Wybierz Beaujolais.

Beaujolais to nieskomplikowane, młode wina czerwone, tłoczone w 100% że szczepu Gamay.
Wina te, należące do stylu łagodnych win owocowych, są winami najłatwiejszymi do picia. Mają wspaniałe owocowe aromaty, na które składają się wiśnie, jagody lub śliwki, oraz delikatną teksturę, bez nadmiaru cierpkich garbników.

Nie tylko szczep z jakiego tłoczone są wina jest inny, ale również system apelacji.

Jest ich 12, z których najważniejszych dziesięć to Beaujolais Crus. Ich nazwy warto zapamiętać: Chiroubles, Fleurie, Chénas, Moulin-à-Vent, Saint Amour, Brouilly, Côte de Brouilly, Morgon, Régnié i Juliénas . Z wymienionych, Chiroubles i Fleurie są najlżejsze, natomiast najpełniejsze to Moulin-à-Vent i Chénas.

Beaujolais są totalnie bezpretensjonalnymi winami i dlatego bez większego problemu sprawdzają się ze znakomitą większością potraw. Na zwrócenie szczególnej uwagi zasługuje również ich perfekcyjne wprost dopasowanie się do szeregu serów, do których w istocie rzeczy, wcale nie jest tak łatwo dobrać odpowiednie wino:

* Moulin à Vent / Brie
* Juliénas / camembert
* Chénas / munster
* Morgon / époisses
* St Amour / mimolette




Beaujolais to kraina sielska i anielska, uważana powszechnie za najpiękniejszą cześć Burgundii. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Górki, pagórki, urokliwe villages, malownicze winnice, czy też najsłynniejszy wiatrak Francji - Moulin-à-Vent. Po prostu tak pięknie, że chciałoby się tutaj zostać na zawsze.

Nazwiskiem, które jednoznacznie kojarzy się z Beaujolais, jest Dubœuf, Georges Dubœuf.

Rodzina Dubœuf to największy tutaj kupiec (négociant), który nie tylko produkuje ze swoich własnych zbiorów, nie tylko skupuje gigantyczne ilości winogron z najlepszych działek i od najlepszych winogrodników, nie tylko praktycznie zmonopolizował eksport win Beaujolais, to jeszcze stworzył dzieło wiekopomne, gdzie się teraz udamy i spędzimy tam kilka bardzo, bardzo ciekawych godzin poświęconych edukacji enologicznej.

Dzieło to nosi nazwę Hameau Georges Dubœuf i jest miszmaszem starej, nadzwyczaj starannie odremontowanej stacji kolejowej, ultra nowoczesnej wytwórni win, parku-ogrodu edukacyjnego, muzeum wina i winiarstwa, kina, teatru marionetek (postaci w skali 1:1), bistrot, café jakby prosto wyjętej z Belle Epoque, a na sam koniec mega butik winiarski. Wszystko super ciekawe, ale butik, swoją niezwykłą zaiste skalą, robi chyba największe wrażenie.

Nadzwyczaj trudno to wszystko ogarnąć kiedy się przyjedzie tam po raz pierwszy. Dlatego najlepiej zdać się na przygotowaną z góry trasę i po kolei wszystko w spokoju oglądać. Żeby jednak zrobić to rzeczywiście "w spokoju" musisz sobie zarezerwować 3 - 4 godziny czasu.

Bardzo ładnie i nadzwyczaj plastycznie jest to wszystko uwidocznione na ich stronie internetowej, dodam tylko, że zwiedzaniu towarzyszy oczywiście świetna degustacja, która ma miejsce w café Belle Epoque.

W tym momencie nasza burgundzka eskapada dobiegła końca. Co prawda, pozostało nam jeszcze do odwiedzenia Chablis, ale w tym celu musimy udać się w przeciwnym kierunku, to znaczy na północ ( znajdujemy się w chwili obecnej, najbardziej na południu). Dlatego też w naszej wycieczce nastąpi teraz przerwa technologiczna, ale spotkamy się już wkrótce, na północy - w Chablis.

CÔTE CHALONNAISE (3)



Najbardziej znanymi i najwyżej cenionymi apelacjami Côte ChalonnaiseMercurey, Montagny (wyłącznie białe), Rully i Givry. Największą z nich jest Mercurey, ale dwie ostatnie tzn. Rully i Givry są chyba najciekawsze. I to nie tylko dlatego, że w swoich białych wydaniach "podchodzą" idealnie pod jeden ze specjałów kuchni burgundzkiej, a mianowicie la pochouse (zupa rybna).

Białe Givry są jasno złote, żywe i przejrzyste miodowo cytrynowe, natomiast Rully też złote, ale z zielonymi refleksami, z wiekiem uzyskują kolor kaczeńca.
Nos Givry to niuanse kwiatu lipy, suszonych owoców, w miarę starzenia, owoców grilowanych. Rully, z kolei to "kwiaty żywopłotu" (akacja, głóg, wiciokrzew, drobny bez), a także fiołki, cytryna, biała brzoskwinia i krzemień. Rully, z upływem czasu, zyskuje nuty miodu, pigwy i suszonych owoców. W ustach i jedne i drugie są żywe, owocowe, świetnie zrównoważone. Może Rully są nieco bardziej tłuste. I jedne i drugie długie, zdecydowanie długie.

Styl białych Mercurey, Givry i Rully określany jest jako ziemiste wina białe.

Ziemiste wina białe są łagodne i bezpretensjonalne, zawierają nutę autentyzmu, definiuje je równowaga między aromatami i strukturą, która stwarza wrażenie esencji, ciężaru i solidności, Inną kluczową cechą jest ich naturalny smak.

Wina te są wytrawne, o dość pełnym ciele i średniej intensywności aromatów, wypełniają one usta, bardziej demonstrując swoja solidność niż samą siłę. Zapachy mokrej trawy lub suchej gleby są określane jako ziemiste, podobnie jak nuty drewna i zapachy mineralne – kamienia, kredy, soli. Niekiedy te ziemiste zapachy współistnieją z lekko dymnym lub korzennym charakterem dębu, z owocowymi, kwiatowymi i ziołowymi nutami, a nawet akcentami zwierzęcymi (mokra wełna i lanolina).

Czerwone Givry pokazują suknię połyskliwą, karminowo purpurową z wdzięcznymi refleksami fioletowymi. Rully natomiast, to gama kolorów od rubinowo czerwonych do ciemnego bordo. W nosie Givry odkrywamy fiołki, truskawki, jeżyny, lukrecję, akcenty dziczyzny i przypraw korzennych (goździki). Aromaty Rully to owoce czarne (czarna porzeczka, jeżyna)i czerwone (młode czereśnie), lukrecja, bez, płatki róż, w tle ewolucja w kierunku pieczonych owoców (pół kirsch / pół pieprz). Givry w młodości są taniczne, ale po 3-5 łatach zaokrąglają się i miękną. Burgundy o silnej i zdecydowanej strukturze. Rully są również taniczne, ale są one [taniny] bardziej podporządkowane owocowosci i strukturze. Podobnie jak Givry, z wiekiem łagodnieją i stają się coraz bardziej zaokrąglone. W obu przypadkach, lekko ściągająca taniczność w głębi ust, jest znakomitym objawem długości i trwałości wina. Tak smaku, jak i bukietu.

Czerwone Mercurey można pdosumowac stwierdzeniem, iż są to burgundy kompletne, bogate tak w ciało jak i w owoc. W młodości taniny mogą im nadawać silną mineralność. Skutecznie się zaokrąglające w miarę dojrzewania. Białe Mercurey są nadzwyczaj łakome i smakowite. Podobnie jak czerwone, zaznaczają lekkie nuty mineralne w tle, a ponadto orzechy laskowe, migdały i przypraw (pieprz i cynamon).

Bouzeron Aligoté Village to apelacja, o której nie wspomniałem, ale nie można jej nie wymienić. Nie można jej nie wymienić z prostej przyczyny, bowiem to tutaj właśnie tłoczy się najlepsze Aligoté w całej Burgundii.
Bourgogne Aligoté - najbardziej popularne wino Burgundii, przeciętna produkcja to 14,5 mln. butelek rocznie. Tłoczone w 100% z lokalnego szczepu Aligoté , który przekazuje winom, wyraźnie zaznaczoną kwasowość. Świeżość, cytrusowość i oryginalna rustykalność Bourgogne Aligoté, predestynuje je w sposób idealny do picia jako apéritif, ale również jako jeden z dwóch podstawowych składników legendarnego burgundzkiego KIR’a.
Bardzo popularne wino do grilla.
Szeroko stosowane jako elementarny składnik kuchni burgundzkiej (kuchnia na winie).

Suknia: jasna, klarowna i świeża.
Nos: szczodry, nieco cukierkowy, ale w miarę napowietrzania, otwiera się stopniowo przekazując delikatne nuty werbeny i kwiatów polnych.
Usta: bogate, pełne wigoru, jędrne, ale delikatne, w ataku limonka, stopniowo przechodząca w dojrzałe jabłka.

Jednym z najaładniejszych villages Côte Chalonnaise, jest Buxy, położone pośród pagórków i na zboczu bardzo, bardzo malowniczego wzgórza. Tutaj zakończymy nasz pobyt w Côte Chalonnaise. Zakończymy go degustacją. I to nie byle jaką degustacją, bowiem będzie ona miała miejsce w jaskini.



Wprosimy się do Mme Cognard, której rodzina od pokoleń tłoczy doskonałe, szalońskie burgundy. Państwo Cognard nie zajmują się już produkcją win i, podobnie jak inni winiarze w Burgundii, w pewnym momencie przekazali cały ambaras swojemu synowi. I to do jego piwnicy zostaniemy zaproszeni, a mieści się ona właśnie w Buxy.

Napisałem "piwnica", ale nie jest to do końca zgodne z prawdą, bowiem to wcale nie jest żadna tam piwnica, ale autentyczna jaskinia.

Prawdopodobnie zamieszkiwana ona była w bardzo zamierzchłych czasach przez naszych pra, pra, pra….itd przodków. Wchodzi się więc tam bezpośrednio z ulicy, przez drewniane, dwuskrzydłowe wrota, których stan techniczny wskazuje na niemal równie zaawansowany wiek jak sama piwnica. No, może nie średniowiecze, ale blisko. Rzeczona jaskinia została wykuta (a może powstała sama ?) w owych wiekach dawnych i służyła jako miejsce zamieszkania. Znajdujemy więc tutaj zachowane w idealnym stanie takie podstawowe i konieczne do życia urządzenia jak piec chlebowy czy przepastna studnia z krystalicznie czystą wodą, a także urokliwe źródełko.

Nie jest to żaden zabytek - jest to po prostu caveau (piwnica) dla dojrzewania burgundów produkowanych przez rodzinę winiarza, a więc wszędzie beczki, beczki, beczki…..... i butelki, butelki, butelki.....

Urzekający jest tutaj również rozkoszny, niepowtarzalny i jakże typowo francuski bałaganik (petit bordel). Tutaj stara jak świat etykieciarka do butelek (ciągle zresztą używana), tutaj rozwalający się kredens i kilka połamanych krzeseł, tutaj czarny bezpański, niemiłosiernie wychudzony czarny kot, który wyrzucony jednymi drzwiami natychmiast wraca dziurą pod wrotami z drugiej strony, albo susząca się u powały świńska noga.

Owa świńska noga, po zdjęciu jej z haka, okazuje się być tradycyjną, burgundzką szynką, którą samemu należy skroić na cienkie plasterki, aby służyła jako zakąska do degustowanych burgundów.

Najprawdopodobniej gospodyni zaoferuje nam do degustacji: Montagny 1er cru, Bourgogne Côte Chalonnaise, Bourgogne Aligoté i Crémant de Bourgogne.


Następny etap: Beaujolais

(cdn...)

CÔTE CHALONNAISE (2)

W tym nieustającym pędzie naszej burgundzkiej eskapady, w ogóle nie zahaczyliśmy o Chagny, które jest już całkiem sporym miasteczkiem. Położone tuż obok Santenay stanowi granicę pomiędzy Côte d'Or a Côte Chalonnaise.

Właściwie Chagny, wcale nie jest warte naszych odwiedzin - nic tutaj specjalnego się nie dzieje.

Jednak z czysto kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, iż właśnie tutaj ulokowała się jedna z najsłynniejszych restauracji Burgundii, a mianowicie Lameloise, dierżąca nieprzerwanie od 2007 roku trzy gwiazdki Michelin. Rzeczone trzy gwiazdki to istotnie wyznacznik najwyższej klasy gastronomii we Francji i tylko bardzo niewiele knajp może się poszczycić podobnym wyróżnieniem. W całej Burgundii, słynnej przecież ze swojej wspaniałej gastronomii, są tylko trzy. Ceny w Lameloise odpowiednie - cztero daniowe menu degustacyjne 170.- Euro od osoby, bez wina.
UWAGA:
To co zamierzam teraz opowiedzieć będzie poczytane przez środowisko lokalnych, zawsze nieomylnych i "niezależnych", lokalnych guru winiarskich jako autoreklama, spam, trolling i jeden Bóg wie do jakich jeszcze fachowych stwierdzeń się nie posuną. O ile więc jesteś podobnego zdania - nie czytaj ! Proszę.
Moja poniższa pisanina ma nieco głębszy cel, jak tylko prymitywną reklamę. Celem nadrzędnym jest upowszechnianie kultury wina w Polsce. Koniec. Kropka.
Oczywistą oczywistością pozostaje fakt, iż aby zrozumieć wino trzeba go jak najwięcej wypić. Żeby jednak być do końca precyzyjnym to wcale nie wypić, ale degustować i to degustować jak najczęściej i przy każdej nadarzającej się okazji. Przy tym odkrywać jego sekrety i nauczyć się o nich rozmawiać.

W Polsce jesteśmy skazani na wina niskiej i bardzo średniej jakości, oferowane głównie przez sieciowe hipermarkety i znakomitą większość sklepów winiarskich. Wysokie wino stanowi zupełny wyjątek - kiedy jednak już na nie natrafimy, to z reguły jest upiornie drogie.

Innymi słowy, nie możemy poznać i w pełni docenić wysokich win i kultury ich otaczającej, bowiem nie pozwala nam na to nasza kieszeń. Po prostu.

Na pewno dla znakomitej większości miłośników wina, taka sytuacją jest całkowicie satysfakcjonująca i nie odczuwają potrzeby dalszego poznania świata win. Z drugiej strony, [też na pewno] istnieje grupa osób głodna podobnej wiedzy i starająca się poznać wina szerzej. W tym wina z górnych pólek.

Polska nie jest tutaj żadnym wyjątkiem, wiele krajów nie-winiarskich znalazło się w podobnej sytuacji i gorączkowo poszukiwało wyjścia z impasu. Za jeden z najlepszych przykładów może posłużyć Dania, która jeszcze stosunkowo do niedawna była zdecydowania "piwna", żeby dzisiaj stać się "winna".

Osobiście jestem przekonany, iż najskuteczniejszym wyjściem z sytuacji, są maszyny typu Wino-na-Kieliszki. Urządzenia te robią prawdziwą furorę w restauracjach i wine barach w świecie. Chyba najbardziej jest to widoczne w lokalach jet-set Manhattanu i Quebecu, ale taki np. Paryż wcale od nich wiele nie odstaje.


Wino-na-Kieliszki swój potężny sukces zawdzięczają prostej, żeby nie stwierdzić prymitywnej sztuczce. Jest to bowiem produkt, który zapewnia totalną satysfakcję zarówno kupującemu (miłośnik wina) jak i sprzedającemu (restaurator).

Dlaczego ?

1. Wino po otwarciu nie psuje się (do 3ch tygodni)
2. Klienci łatwiej kupują jeden kieliszek, jak jedną butelkę
3. Klienci doceniają fakt możliwości picia win z najwyższych półek
4. Klienci doceniają fakt zawsze odpowiedniej temperatury wina
5. Klienci doceniają fakt zawsze uczciwie nalanej porcji wina
6. Ubytki wina nie istnieją, butelka jest zawsze w 100% sprzedana.
7. 73% = średni zysk restauracji na sprzedanej butelce.

Jestem daleki od stwierdzenia, iż jest to jedyne wyjście z opisanego wyżej impasu, ale twierdzę, iż jest to prawdopodobnie najlepsze rozwiązanie. I to nie tylko dla osób mniej zamożnych, ale również dla tych z "grubą kasą".

Nasz obecny pobyt w Côte Chalonnaise ściśle się wiąże z z tematem maszyn Wino-na-Kieliszki, a także z trzygwiazdkowymi knajpkami burgundzkimi.

Otóż Le Relais Bernard Loiseau (trzy*** Michelin) w Saulieu, uruchomił właśnie z sukcesem swój samoobsługowy Wine-By-The-Glass Wine Bar. Nie ma chyba większego sensu żebym się nad nim rozpływał, bo jego klasę widać na obrazkach. Nadmienię tylko, że możesz korzystać tutaj z ponad 40u etykiet najwyższych win. Głównie burgundów, ale również topowe Châteauneuf-du-Pape i doskonała włoszczyzna, są obecne. Kilka ciekawszych pozycji to: Chablis 1er Cru « La Forest » 2009 od Vincent Dauvissat, Corton-Charlemagne Grand Cru 2002 od Domaine Bonneau du Martray, Bâtard-Montrachet Grand Cru 2009 od Jean-Noël. Gagnard. To białe, z kolei czerwone: Nuits-Saint-Georges 1er Cru « Les Porêts-Saint-Georges » 2002 od A. Michelot, Latricières-Chambertin Grand Cru 2009 od Albert Bichot Poza burgundami trzeba zdegustowac: Châteauneuf du Pape 2010 od Château la Gardine, i słynne włoskie Barbera d’Alba doc superiore 2007 od G. D. Vajra.


Ich chef sommelier, Eric Goettelmann, który w pocie czoła selekcjonował stosowne burgundy, stwierdził iż był nadzwyczaj pozytywnie zaskoczony coraz wyższą klasą burgundów z Côte Chalonnaise i wybrał ich kilka do maszyny.

Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze naszą wizytę i degustację u Caroline Lestimé w Chassagne Montrachet. Otóż jej wspaniały Bâtard Montrachet Grand Cru jest oczywiście obecny pośród innych gwiazd burgundzkiego winiarstwa.

(cdn...)

CÔTE CHALONNAISE (1)

Zaraz po degustacji w Château de Santenay, jedziemy do Côte Chalonnaise, które nie należy już do legendarnego Côte d'Or, ale stanowi niejako odrębną cześć, czy też region, Burgudii.

Już sama nazwa jest myląca, bowiem całe to Côte Chalonnaise to żaden tam côte (zbocze), jak było to w przypadku Côte de Nuits, Côte de Beaune czy też Hautes Côtes de Beaune. Nawet przy najlepszych chęciach, trudno doszukać się tutaj jednolitego zbocza, bowiem nagle znajdujemy się pośród pagórków, mniejszych i większych wzgórz, a wszystko to poprzecinane rożnej wielkości wąwozami, wąwozikami, dolinami i dolinkami. Bez żadnego ładu i składu. Zupełnie nie tak, jak to było dotychczas w "porządnie" poukładanym Côte d'Or.


Podobne ukształtowanie terenu (rożne ekspozycje parcel winiarskich), znacznie łagodniejszy klimat i bardziej intensywne nasłonecznienie, powodują, iż burgundy z Côte Chalonnaise różnią się w swoim stylu od pozostałych. Są one bardziej słoneczne i bardziej radosne. Są też bardziej różnorodne i tańsze. Tańsze pewnie dlatego, że Côte d'Or to prawdziwy celebryta i najjaśniej świecąca gwiazda na firmamencie winiarstwa światowego, podczas kiedy Côte Chalonnaise to nieco zapomniana sierotka. Nie tylko zapomniana, ale na dodatek leżąca na uboczu wielkoświatowego blichtru.

Tak więc krajobraz się nam zmienił, do czego przyczynia się również fakt, iż zbocza nie są już całkowicie pokryte winnicami, ale również, w znacznym stopniu krowami, to znaczy bydlątkami rasy Charolais. Côte Chalonnaise stanowi prawdziwe zagłębie hodowli tej rasy, z której słynie Burgundia jak świat długi i szeroki.

Już samym wyglądem silnie intryguje, bowiem jest całkowicie i nieskazitelnie białe, czoło jest wysokie, rogi również białe i idealnie okrągłe. Dorosły byk osiąga 1 200 kg żywej wagi. Podobnie jak wina, mają one swoją ściśle wyznaczoną apelację i równie ściśle określony terroir. Mięso jest niezwykłe smaczne i ubogie w tłuszcz. Pieczęć Charolais Terroir oznacza najwyższą jakość, którą zapewnia przestrzeganie niezwykłe surowych warunków hodowli. Bydło może być wypasane wyłącznie na ściśle określonych i precyzyjnie opisanych łąkach. Jako dodatkową paszę dopuszcza się jedynie spasanie tradycyjne tzn. siano, trawę, zboże, wytłoki z rzepaku itp. Transport i ubój muszą odbywać się w warunkach maksymalnie humanitarnych,wszystkie pomieszczenia i środki transportu są pod ścisłą i ciągłą kontrolą sanitarną.

Charolais Terroir Label Rouge może być sprzedawane jedynie z wyraźnym oznakowaniem i nie wolno go sprzedawać z mięsem innego pochodzenia, to znaczy musi mieć wydzielone, osobne stanowisko w sklepie mięsnym.

Charolais to bydło mięsne, z którego powstają prawdziwe rarytasy kuchni burgundzkiej, a mianowicie:

bœuf bourguignon – mięso [kawałki] najpierw podlane koniakiem i podpalone, a potem duszone w czerwonym burgundzie (Passe-Tout-Grain lub Macon albo młody burgund np. Chiroubles czy też Mercurey) z warzywami, pieczarkami, podawane w sosie na tym samym winie. Do tego kluseczki (dokładnie tak jak “w domu” u mamy), lub purée z ziemniaków
côte du bœuf – grillowana pieczen z Charolais, gruba, wielkości dużego talerza lub średniej brytfanny, krojona bezpośrednio przy gościach. Przeważnie 1 potężny kawałek na 2 osoby, silnie lub lekko krwisty, najlepszy w towarzystwie moutarde de Dijon, zapiekanki z dyni i sałatą vinaigrette
entrecôte – czyli antrykot, ale wielkości chyba nigdy nie spotykanej w Polsce bo z reguły zajmuje cały talerz, do tego frytki, moutarde de Dijon i sałata (niby nic prostszego, ale jakie dobre….)

Nikt chyba jeszcze nie odkrył lepszego połączenia kulinarnego nad regionalne potrawy popijane regionalnymi winami. Miejsce, do którego przywędrowaliśmy, jest bardziej niż perfrekcyjnym odwzorowaniem maksymy rzeczonej.

Zatrzymamy się więc na déjeuner w przydrożnej auberge, z widokiem na wzgórza, doliny i pasące się białe krówki. Prawie tak samo jak w Alzacji, żeby nie powiedzieć, w Szwajacarii.

Kiedy już wypijemy obowiązkowego KIR'a, zamówimy właśnie côte du bœuf albo entrecôte, które to popijać będziemy butelczyną miejscowego Givry albo Rully. Następnie, bardzo, bardzo trudno będzie nam wstać od stołu.

Nie tylko dlatego, że obficie, ale głównie dlatego, że tak pysznie i w tak pięknych okolicznościach przyrody.
(cdn…)

SANTENAY

Nadchodzi nieuchronnie moment oswojenia się z myślą, iż czas naszej burgundzkiej eskapady dobiegnie już wkrótce końca.

Na razie jdnak jeszcze jesteśmy w Abbaye de Morgeot, skąd rozciąga się jeden z najładniejszych widoków w Bourgogne. W oddali widzimy bowiem pięknie strzelistą wieżę kościoła jakiegoś village i jego czerwone dachy (widzimy dachy bowiem stoimy na wzgórzu).

Nie jest to zupełnie pierwsze lepsze "jakieś tam village", ale nazywa się Santenay i jest ze wszech miar warte odwiedzenia. Ze wszech miar warte odwiedzenia, i to bynamniej nie tylko z uwagi na burgundy jakie się tutaj wytwarza.

Czekają nas bowiem dwa ewenementy zupełnie nie znane w pozostałych częściach Burgundii, a mianowicie dozwolony prawem hazard i źródła termalne.

Co do pierwszej sprawy wszystko jest jasne i klarowne: jesteś zapalonym graczem, wybierz się do kasyna JOA, a poczujesz się jak, nie przymierzając w Las Vegas. Drugi temat jest natomiast bardziej skomplikowany, bowiem źródła co prawda są, ale nieczynne. Pierwsze wzmianki o tutejszych urządzeniach termalnych sięgają początków naszej ery. Szczyt swojego rozwoju Santenay jako stacja termalna osiągnęło w XIX-ym wieku, ale zbyt intensywna eksploatacja źródeł doprowadziła do ich powolnego zanikania. Największa inwestycja - Grand Hôtel des Bains, ostatecznie zamknęła swoje podwoje w 1909 roku. Jak wieść gminna niesie, w chwili obecnej, opracowywany jest projekt restytucji źródeł i odtworzenia w Santenay stacji termalnej.

Wina są również wyjątkowe. Wyjątkowe, bowiem znajdujemy tutaj, podobnie jak w Volnay i Pommard, czerwone burgundy. I to czerwone burgundy najwyższej klasy. Osobiście przypominają mi one niektóre Volnay, ale zdają się być silniej nasycone owocem i bardziej obfite. Caroline, u której ostatnio byliśmy, mą tutaj swoją działkę, z której tłoczy moje ulubione Clos de Tavannes, Premier Cru. Podobnie jak w białych winach Domaine Jean-Noel Gagnard, silnie wyczuwalna jest tutaj "damska" osobowość ich autora. A właściwie autorki, żeby być do końca precyzyjnym.

Wina apelacji Santenay, ale w szczególności te made by Caroline to z reguły burgundy zwiewne, lekkie, powabne i prawdziwie zmysłowe. W tym, konkretnym przypadku, mistrzowskie zrównoważenie bogatego owocu, z rześką kwasowością, nutami przypraw i subtelnie zarysowanymi taninami.

Santenay Clos de Tavannes, Premier Cru, Domaine Jean Noel Gagnard
Suknia: ciemna, połyskliwa wiśnia
Nos: nuty dymne z czarnymi jagodami i czarnymi porzeczkami w tle
Usta: w ataku lekka gorycz spleciona z delikatnymi taninami, predestynujące to wino jako najlepszego towarzysza stołu (np. do dziczyzny, krwistych pieczeni itp) finisz wspaniały, długi, soczysty i przyprawowy.

Pod żadnym pozorem nie można również nie odwiedzić Château de Santenay, niejednokrotnie nazywanego Château Philippe le Hardi. Zamek był onegdaj siedzibą Filipa Śmiałego (Philippe le Hardi), Diuka Burgundii. Fakt, iż diukowie Burgundii nie nosili tytułów królewskich nie przeszkodził im bynajmniej, w tym aby znakomitością swoich dworów, bogactwem miast i hojnością, przyćmić niemal wszystkie koronowane głowy ówczesnej epoki. Do królewskości brakowało im tylko tytułu, jednak na całe szczęście, nie specjalnie się tym przejmowali.

Osobisty spadek, urodzonej w Brugii, Małgorzaty flandryjskiej (żony Filipa) , był znacznie większy i bogatszy niż jej męża. Obejmował on m.in. wszystkie większe miasta Niderlandów, takie jak Amiens, Arras, Brugię, Gandawę, Amsterdam i Brukselę. Wiek XV stanowił okres dobrobytu miast średniowiecznych. Ich rozkwit był szczególnie widoczny w dwóch ośrodkach. Na północy Włoch i w Niderlandach tzn. w Burgundii.

Nie trzeba chyba dodawać, iż Château de Santenay wytwarza doskonale burgundy, a degustacja pod okiem i przewodnictwem Gérard'a Fagnoni, to zaiste zupełnie niezapomniane doświadczenie. Szczególnie potężne wrażenie robi na mnie zawsze Beaune Premier Cru, Clos du Roi. Beaune to bardzo duża apelacja (407 ha, trzecia największa w Côte d'Or po Gevrey Chambertin i Meursault) i pewnie dlatego można tutaj znaleźć zarówno wielkie burgundy, jak i zupełne miernoty. Parcela Clos du Roi to też jedna z większych w Burgundii: 8,41 ha / 20 właścicieli i również tutaj mamy do czynienia z dobrem i złem. Na przykład Clos du Roi od Bouchard&Fils bardzo rozczarowuje, natomiast "nasze" od Château de Santenay, jest winem może nie tyle wielkim, co bardzo spokojnym i świetnie zrównoważonym.

Beaune Premier Cru, Clos du Roi, Domaine Château de Santenay
Suknia: czerwień owocu granatu
Nos: złożony, owocowy (wiśnie, truskawki, porzeczki, wanilia)
Usta: długie i pełne, taniny delikatne, w tle czerwone, czarne jagody i przyprawy.

Następny etap: Côte Chalonnaise

(cdn...)

MONTRACHET [2]

Wczoraj, podczas fejsbukowej wymiany poglądów, obiecałem pewnemu młodemu człowiekowi, że tym razem napiszę więcej o samych winach.

A właściwie to wcale nie o winach, tylko o burgundach. Bo przecież wina to wina, a burgundy, to burgundy. Dwa różne światy. Koniec. Kropka.

Mój rozmówca, nie dość, że się świetnie zna na winach, to czyta mojego bloga. Jakby jednak tego wszystkiego było mało, to nie dość, że czyta, to jeszcze komentuje. I to komentuje z sensem. Francuzi powiedzieliby: incroyable !

Ów młody człowiek do tego stopnia mnie totalnie zaskoczył, iż podjąłem rzeczone zobowiązanie zupełnie wbrew samemu sobie. Nie znoszę bowiem pisać o winach, a czytanie o nich nuży mnie do imentu. Krótko mówiąc: kultura wina - TAK / wino - NIE. Tak mnie już dobra bozia zmajstrowała, i nic na to nie poradzę.
Jestem jak najdalej od twierdzenia, iż to właśnie ja mam rację, ale klepanie bez końca tych samych formułek jest, przynajmniej dla mnie, cholernie monotonne. Żeby nie powiedzieć dosadniej.

No, ale słowo się rzekło - kobyłka u płota.

W sumie zupełnie nieżle się złożyło, bo dzisiaj jedziemy do Chassagne Montrachet, które w moim prywatnym rankingu najbardziej nudnych i bez wyrazu burgundzkich villages, zajmuje pozycję samotnego lidera, o wiele długości wyprzedzając pozostałą stawkę. Mają tutaj co prawda Château de Chassagne Montrachet, z bardzo sensownymi piwnicami, ale tak cienko się promują, że nigdy do niego jeszcze nie zajrzałem.

Pod żadnym pozorem nie można jednak zrezygnować z wizyty, a to z uwagi na tak pewną damę, jak i pewne miejsce.

Zanim dotrzemy do celu naszej dzisiejszej podróży, musimy najpierw opuścić Puligny Montrachet.


Wyjeżdżamy więc z ryneczku, uliczką vis à vis L'Estaminet des Meix i od razu, za pierwszym budynkiem, w prawo, w dróżkę wijącą się pośród winnic. Może to wygląda nieco skomplikowanie, ale absolutnie warto. Warto dlatego, że dotkniemy, poczujemy, powąchamy, zasmakujemy itp miejsc owianych największymi legendami winiarstwa. Będziemy bowiem w samym "oku cyklonu", a są nim działki (clos) Montrachet Grand Cru, Bâtard Montrachet Grand Cru, Bienvenues Bâtard Montrachet Grand Cru i Chevalier Montrachet Grand Cru.

Na kamiennym murku, otaczającym clos Bâtard Montrachet Grand Cru, wysuszymy butelczynę Crémant de Bourgogne żeby stosownie uczcić ten wielki i totalnie niezapomniany moment. Ouffff.

W samym Chassagne Montrachet mieszkają dwie mega interesujące postaci, z których jedną [prawie] na pewno spotkamy, natomiast drugiej [prawie] na pewno nie spotkamy.

Zacznę od tej drugiej. Jest nią Patrick Maclart, jeden z trzech - czterech, na serio liczących się komentatorów winiarskich / blogerów burgundzkich. Patrick'a na pewno nie spotkamy bo zawsze "lata" gdzieś po winiarzach, domenach, degustacjach itp. Ostatnio pisał wiele o Châteauneuf-du-Pape (w samych superlatywach) i o Beaujolais (bardzo negatywnie). Maclart jest jednym z niewielu komentatorow winiarskich, który nie przynudza. Jego recenzje są krótkie, super treściwe i w punktach. Tym bardziej go nie spotkamy, bo jak wieść gminna niesie, zadurzył się ostatnio nie tylko we włoskich winach, ale również w nadzwyczaj atrakcyjnej Włoszce.

Dla drugiej, z kolei, postaci warto zjechać pól świata, żeby ją poznać. Mam tutaj na myśli Caroline Lestimé, winemakerkę i jedyną dziedziczkę Domaine Jean Noel Gagnard.


Caroline jest nie tylko nadzwyczaj atrakcyjną kobietą, to jeszcze nad wyraz rozsądną. Opiekę na winnicami i winifikacją, objęła kiedy tylko jej tatuś, Jean-Noel Gagnard przeszedł na emeryturę, a jako, iż Caroline jest jedynaczką, mogła sama decydować o przyszłości domeny. Podjęła więc odważną zaiste decyzję, iżby zamiast inwestować w marketing, pr, promocję, foldery, tracenie czasu na różnych imprezach winiarskich, targach itp. itd., włożyła wcale niemałą "kasę" w mega precyzyjne badania geologiczno-klimatyczne swoich działek, aby dokładnie posiąść wiedzę co ? gdzie ? i jak ?. Dzisiaj jej śmiała decyzja przynosi fantastyczne rezultaty, ale ona sama pozostaje skromną, prześliczną damą, powtarzająca z uporem maniaka, iż to wcale nie "kasa", ale prawdziwe przyjaźnie prowadzą do sukcesu.

Burgundy Caroline są dziełami sztuki z dominującym, charakterystycznym rysem:
kobiecością.
Wszystkie jej wina są purystyczne, precyzyjne, rasowe i eleganckie. Łatwość ich w piciu jest zupełnie nadzwyczajną, natomiast delikatność jest wspólnym tłem dla rezultatów pracy najwyżej cenionych winemakerów.

Bâtard Montrachet Grand Cru , 2007, Domaine Jean Noel Gagnard
Nad wyraz trudno jest podawać noty degustacyjne dla wina – legendy, wina, o którym powiadają, iż powyżej jest już tylko sufit. Dla mnie osobiście, dodatkową trudność sprawia fakt, iż jestem doskonale świadom czyjego jest autorstwa.

Burgund ponad inne dystyngowany i wyrafinowany, nieprzeciętnie bogaty, o pełnych smakach i potężnym potencjale starzenia (ponad10 -15 lat).
Suknia: złota, połyskliwa.
Nos: mango, owoce tropikalne, cytrusy pokrewne pomarańczy.
Usta: atak owocowej świeżości, intensywny i bardzo otwarty, niska kwasowość.
Beczka: lekko-do-średnio wyczuwalna, z waniliowo tostowym tłem

Na marginesie należy zauważyć, iż tak fermentacja, jak i dojrzewanie w nowych beczkach dębowych niejednokrotnie nadają burgundom silne nuty wanilii, dębu i wędzonki.

W kontekście powyższego opisu, aż samo "pcha" się porównanie z innym, też "największym" białym winem świata. Równie wielkim, ale za to, krańcowo odmiennym.

Corton Charlemagne Grand Cru. Dla większości poważnych krytyków winiarskich, białe Corton-Charlemagne,jest najbardziej "winnym" (vineux), sowitym i szczodrym białym winem całej Burgundii. Niespotykana w innych apelacjach jego nadzwyczajna kompleksowość, wynika z unikalnych warunków
geologicznych upraw (podłoże jasno-żółte, wapienne, silnie kamieniste, doskonale przepuszczalne, głównie utwory jurajskie z górnej jury). Dla ukazania wszystkich swoich najlepszych cech, wino wymagające minimum 5-u lat dojrzewania w beczkach dębowych, przy potencjale starzenia 15 lat, ale niejednokrotnie osiągające swoje apogeum po min. 25 latach, chociaż zdarzają się roczniki, które pokazują swoje najlepsze cechy nawet po 100 latach. I nie jest to wcale nadwyraz rzadkim, czy też zupełnie ekstraordynaryjnym zjawiskiem.

Corton Charlemagne, Grand Cru, 2007, Domaine Olivier Leflaive
Suknia: złoto żółta, połyskliwa
Nos: głęboki, bogaty, silnie urozmaicony (dojrzałe cytrusy, owoce o żółtym miąższu: morele, młode brzoskwinie)
Usta: pełne, silnie zróżnicowane, żywe i zrównoważone, dominująca symbioza nut mineralnych splecionych z miodowymi, ewoluujących w kierunku rejestrów do złudzenia kojarzonych z białym rumem.
Beczka: lekko wyczuwalna, dąb, wędzonka, wanilia.

Porównanie tych dwóch burgundów, to wręcz kliniczny przykład jaki wpływ ma konkretny terroir na wino. Winnice Bâtard Montrachet Gd Cru i Corton Charlemagne Gd Cru leżą po przeciwległych stronach Côte de Beaune. Ich warunki geologiczne dramatycznie się od siebie różnią. Dla Corton jest to podłoże wapienne i silnie kamieniste, natomiast w przypadku Montrachet, jest to również podłoże kamienne tyle, że nie wapienne a gliniaste. W obu przypadkach mówimy, piszemy, recenzujemy, degustujemy i wreszcie pijemy wielkie, wielkie wina. Wielkie, ale jakże zupełnie rożne od siebie.

Teraz pozostaje nam do odwiedzenia jeszcze jedno kultowe miejsce, a jest nim Abbaye de Morgeot i otaczająca je winnica Premier Cru.


Abbaye de Morgeot (Opactwo Morgeot) to najsłynniejsza parcela winiarska. Jest ona bowiem najstarszym miejscem uprawy winnej latorośli w całej Burgundii. Historię tą rozpoczęli mnisi Zakonu Cystersów w XII-ym wieku w swoim opactwie. Opactwie dzisiaj opuszczonym i zrujnowanym. W XV w. budynki zostały spalone przez ówczesnego króla Francji, w akcie odwetu na mnichach za ich wierność swojej Pani: Marie, duchesse de Bourgogne. Ostatniej diuszesy dynastii.

Chassagne-Montrachet, Abbaye de Morgeot Premier Cru, 2009, Domaine Jean-Noel Gagnard
Suknia: słomkowa, świeża i przejrzysta
Nos: delikatny, kwiatowy z dyskretną nutą mentolową, dramatycznie dystyngowany, ale dopiero na skutek sensownego napowietrzenia, ukazuje swoje pełne wartości.
Usta: szlachetne, rasowe, w miarę gęste, zbudowane na perfekcyjnie zrównoważonej kwasowości, białe owoce i cytrusy.

Ilekroć degustuję tego konkretnego burgunda, przychodzi mi nieodparcie na myśl, iż INAO (państwowa organizacja nadająca działkom stosowne apelacje), jest tutaj wyjątkowo niesprawiedliwa. Bowiem wino, i to nie tylko moim zdaniem, jest zdecydowanie klasy Gd Cru. Żeby nie powiedzieć, że jeszcze wyżej.

Następny etap: Santenay i Côte Chalonnaise.

(cdn...)

MONTRACHET (1)

Ok. No to jedziemy dalej.

Kolejny village to Puligny Montrachet,a jeszcze następny to Chassagne Montrachet. W każdym z nich zatrzymamy się na dłużej, bo warto.

Wzgórze, a raczej zbocze Montrachet to już ostatnia (posuwając się tak jak my, tzn. z północy na południe) część Côte d'Or. Dalej na południe pozostanie już tylko Côte Chalonnaise, Macon i Beaujolais.

Montrachet to nazwa, która przyprawia o prawdziwy dreszcz emocji koneserów wina, jest bowiem synonimem najwyższych, białych win świata. Przy rzeczonym dreszczu emocji, można jeszcze sobie, nie przymierzając język połamać. Kiedy jednak tylko zrozumie się etymologię tego słowa, to wszystko staje się jasne i proste. Przynajmniej dla nas, Polaków. Otóż po francusku Mont = wzgórze, natomiast rachet = rachityczne. Innymi słowy mamy do czynienia z rachitycznym wzgórzem. W istocie rzeczy gleba tutaj krańcowo uboga. Same kamienie, kamyki odłamki skalne i glina.

Puligny Montrachet, gdzie najpierw się zatrzymamy jest równie senne, jak inne villages, ale ma kilka tematów, które je zdecydowanie wyróżniają. Po kolei są to: nazwisko Leflaive, oryginalny pomnik oddający hołd znojnej pracy w winnicach i L'Estaminet des Meix.


L'Estaminet des Meix, to knajpka, ale knajpka inna niż wszystkie. Przede wszystkim dlatego, że jest [chyba] non-profit, a istnieje dlatego żeby lokalni winiarze mieli gdzie zjeść swoje codzienne, rytualne déjeuner, napić się burgunda , pogadać i poplotkować. Ponadto, co i rusz organizowane są tutaj wieczorne imprezy. Dofinansowywani są więc przez commune de village i lokalny sydykat winiarski. Menu pyszne, proste i tradycyjne. Codziennie inne, ale tylko jedno. Na przykład w tym tygodniu w poniedziałki jest sałata z boczkem, bœuf bourguignon, sery i tarta. We wtorki co innego itd. Atmosfera super familijna, wszyscy się znają i każdy z każdym ma coś do pogadania.

Przy pomniku turyści robią sobie fotki, bowiem jest to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc.


Z kolei nazwisko Leflaive, to jedno z nazwisk legend Burgundii. Wystarczy wspomnieć, iż Olivier Leflaive reprezentuje sobą 18e pokolenie winiarzy, a jego pra pra dziadowie rozpoczęli tutaj, w Puligny Montrachet swoją działalność winiarską w 1635 roku.

Sam Olivier to również postać zupełnie nietuzinkowa, bowiem nie tylko jest nad wyraz zdolnym i płodnym winiarzem (w portfelu 75 różnych apelacji). Jako jedyny z burgundzkich winiarzy został trzykrotnie wspomniany w słynnej książce winiarskiej autorstwa Kevin Zraly ("Wino, kurs wiedzy"). Zgodnie z tym co sam o sobie powiada, był pierwszym winiarzem francuskim, który zrozumiał jak wielki potencjał biznesowy tkwi w połączeniu produkcji win z enoturystyką i w wyniku tego, zorganizował swój słynny "La table d'Olivier". Olivier to nie tylko typowy, francuski bon vivant, to również zdolny muzyk (kompozytor). Z kolei jego córka, Julie, to wspaniała zaiste piosenkarka.



(cdn...)

MEURSAULT (2)



Zanim wyruszymy dalej na południe, spędzimy dzisiaj jeszcze kilka chwil w Meursault razem z Bertrand'em Darviot, z którym łączy nas silna nić wzajemnej sympatii i zaufania, żeby nie powidzieć - przyjaźni.

Jako się rzekło, Państwo Darviot tzn. Bernadette i Bertrand są nie tylko właścicielami, jednego z najpiękniejszych miejsc [moim zdaniem] w całej Burgundii, czyli Château de la Velle, ale są również wspaniałymi winiarzami z dziada pradziada.

Korzenie winiarskie rodziny sięgają Rewolucji Francuskiej, natomiast ich château, jest jednym z najbardziej niezapomnianych miejsc w całej Burgundii. Historia Château de la Velle rozpoczęła się mniej więcej XIII-ym wieku. Stanowi on własność rodziny Darviot od 1780, natomiast obecni właściciele Bertrand i Bernadette Darviot (dziewiąte, kolejne pokolenie winiarzy), zamieszkali tutaj w 1973 roku. Zanim to nastąpiło, Domaine Darviot, zlokalizowana była w okolicach Beaune, gdzie do dzisiaj znajduje się znakomita większość ich winnic.

Znakomita większość, lecz za wyjątkiem jednej, ale za to bardzo ważnej, a mianowicie Clos de la Velle, która jest niejako "przytulona" do wschodniej ściany château.

Nadzwyczaj rzadko się tutaj tzn. w Burgundii zdarza, aby syn winiarza nie poszedł w jego ślady. Jednak w tym wypadku jest inaczej, bowiem "następca tronu" poświęcił się innej pasji życiowej, zakochał się bowiem w górach i został jednym z czołowych alpinistów francuskich. Może dlatego, iż przy dobrej pogodzie (przejrzyste powietrze) z podwórza Château de la Velle, widać świetnie wiecznie biały wierzchołek Mont Blanc. No, ale pozostały dwie córki aby objąć schedę. Na całe szczęście.


Naszym ulubionym winem, jakim zwykle raczy nas Bertrand to, Beaune Vieilles Vignes, 2005, Domaine Château de la Velle.

Rozkoszny to zaiste czerwony burgund Côte de Beaune, koloru głębokiego, ciemnego rubinu. Nos
bogaty, bukiet złożony z dojrzałymi wiśniami i kirschem w tle. Usta w ataku zdecydowane z lekką goryczką, jednak silnie popartą obfitym owocem (czarna porzeczka, wiśnia, czerwona czereśnia), przyjazna, zdecydowana kwasowość, urocza rześkość na podniebieniu, długi, owocowy finisz z taninami w tle.

Następny etap: Montrachet.

(cdn....)

Photo Copyright© by Jim Tanner

MEURSAULT



Świetnie się składa, że dzisiaj będziemy w Meursault, bo akurat na jutro, nasz bardzo, bardzo zaprzyjaźniony lokalny winiarz, Bertrand Darviot zaplanował dni otwarte w swoim Château de la Velle. Innymi słowy otwarte piwnice, cały weekend degustacji i cały szereg winiarskich atrakcji. Atrakcje rzeczone co roku są inne, więc dzisiaj nie ma najmniejszego sensu opisywanie tego, co będzie miało miejsce jutro i w niedzielę.



Meursault jest zupełnie rożne od Pommard. Jest urocze, pełne charakteru, wigoru i osobowości. Ponadto jest wyjątkowe, posiada bowiem, na ten przykład, swój własny sklep ogólno spożywczy (Casino), ma również swoje własne merostwo zlokalizowane w przepięknym zameczku. W czwartki, na rynku, odbywa się marché czyli targ. Nie tak okazały jak w każdą sobotę w Beaune, ale fajnie jest tam przyjść i pogadać z Jean-Marc Kalinowski, Charcutier-Traiteur, którego wyroby wędliniarskie, pasztety, teryny itp zdobyły sobie najlepszą renomę w całej Burgundii. Jean-Marc jest więc co tydzień na ryneczku w Meursault i ze swojej rzeźnickiej Renault sprzedaje rzeczone pyszności. Nie muszę chyba dodawać, iż jest nad wyraź sympatyczny i nie mówi słowa po naszemu.


Meursault wyróżnia się jeszcze jednym, bardzo rzadko spotykanym zjawiskiem, a mianowicie w każda niedzielę, o 10:00 odprawiana jest msza w lokalnym kościele. Nie ma tutaj co prawda żadnej parafii, więc ksiądz jest tzw. "objazdowy" tzn., że w niedziele objeżdża kilką villages, gdzie akurat uchował się zwyczaj chodzenia na niedzielne msze. Z kronikarskiego obowiązku, odnotować należy, iż ksiądz, o którym mowa, pochodzi z Martyniki.

W przeciwieństwie do Pommard i Volnay, Meursault jednoznacznie kojarzy się z winami białymi. Są one tutaj nawyższych możliwie rejestrów spośród wszystkich białych win naszego globu. W młodości suknia blado-złota, z wiekiem przechodząca w niuanse bursztynowo-złote. Nos nieskończenie delikatny i obfity, z dominującymi nutami maślanymi, pieczonych jabłek, cytrusów, ananasa, lipy, paproci, jałowca, cynamonu i krzemienia. W tle niejednokrotnie nuty zwierzęce (skóra) i truflowe, towarzyszące szczególnie rocznikom starym (25-30 lat). W ustach, nadzwyczaj silnie skoncentrowana, niewyobrazalnie szeroka paleta smaków.

Podsumowując:

mega bogate wina, zachwycające zdumiewającą koncenteracją, dystynkcją i zrównoważeniem. Rzadko spotykana totalna symbioza szczepu ze swoim terroir i przez to, a właściwie, dzięki temu doskonala ekspresja rzeczonego siedliska.

Nasz winiarski mentor, prof. Ludwik Stomma, ma zresztą podobne mniemanie o białych winach:
Tylko białe wytrawne wina rozjaśniają umysł.

Kolejną potężna atrakcją Meursault, jest Château de Meursault. Może nie tak okazały jak prawie o miedzę sąsiadujący z nim, Château de Pommard, ale za to oferujący arcy-ciekawą trasę turystyczną zwiedzania piwnic zamkowych (najpiękniejsze piwnice Burgundii), połączoną oczywiście z niezapomnianymi degustacjami.

JEDZIEMY DALEJ - VOLNAY

Z Pommard, już tylko rzut beretem do Volnay.

Legendarnego Volnay, matecznika najelegantszego, czerwonego wina w świecie.

Jesteśmy już teraz w Côte de Beaune, a więc królestwie białych burgundów.

Królestwie białych burgundów, ale z dwoma czerwonymi wyjątkami. Są nimi właśnie apelacje Pommard i Volnay. Pomiędzy oboma apelacjami, jest właściwie tyle samo podobieństw, jak i fundamentalnych różnic.

Niewątpliwymi podobieństwami, czy też identycznościami, są fakty, iż zarówno Pommard, jak i Volnay wytwarzają wyłącznie wina czerwone. Żadna z nich nie posiada ani jednej działki Grand Cru. Podobieństwem jest również fakt, iż działki obu apelacji leżą po sąsiedzku.

Poza powyższymi paralelami, dosłownie wszystko rożni oba wina.

Przede wszystkim różnią się od siebie ciałem. Volnay, w przeciwieństwie do Pommard są lekkie, zwiewne i nadzwyczaj finezyjne. Niejednokrotnie określane są jako najbardziej "kobiece" wina Burgundii. Finezja, siła i bukiet, to trzy cechy, za które są najwyżej cenione. W zależności od terroir, są bardziej lub mniej żwawe i bardziej lub mniej wytrawne. Suknia pokazuje się od ożywczo rubinowej do ciemnego bordo. W nosie fiołki, porzeczki, wiśnie, a z upływem czasu nuty przyprawowe, dziczyzna i powidła śliwkowe. Usta z kolei, to pełna kompleksowość, jednak prezentowana w sposób nad wyraz delikatny i zniuansowany. Wino stosunkowo szybko otwierające się, rześkie w ataku i płomienne w finale. Popijając spokojnie jakieś sensowne Volnay, odnosi się nieodparte wrażenie połykania owoców w nim zawartych i oddychania jego ciałem.

Nadzwyczaj trafnym określeniem jest tutaj:
Volnay - kropla perfekcji w oceanie win czerwonych.


Volnay to jedno z dziesiątek, prawie nie różniących się od siebie burgundzkich villages (miasteczek). Nie różnią się one wiele od siebie, bowiem w znakomitej większości położone są pośród winnic tzn. są nimi otoczone. Praktycznie wszystkie domy są bardzo, bardzo stare, wykonane z lokalnego kamienia i zamieszkałe od pokoleń, przez rody winiarskie. Dominującymi tutaj nazwiskami są Rossignol i Boillot. Każde z burgundzkich villages bez wyjątku, posiada ryneczek (marché) z kamiennym kościółkiem z bardziej lub mniej strzelistą wieżą i dzwonem wybijającym pełne godziny.

To z czym my Polacy, z trudnością możemy się oswoić to fakt, iż kościół co prawda jest, tyle że zamknięty na cztery spusty, a dzwon uruchamiany jest elektronicznie.

Na pierwszy rzut oka, miasteczko zdaje się być leniwe i senne. Nic jednak bardziej złudnego. Praca winiarza to nigdy nie kończący się wysiłek przez 365 dni w roku. Każda pora roku wymaga innej pracy, czy to w winnicy, czy to już przy winifikacji samego soku z winogron zaraz po winobraniu. Sama nazwa Volnay, pochodzi od pogańskiego bożka wód źródlanych - Volan.

Zgodnie z tradycją od 2005 r., miłośnicy apelacji, spotykają się corocznie w ostatnią sobotę czerwca,na swoim święcie ÉLÉGANCE DES VOLNAYS.

To jest zupełnie niezapomniany zlot najbardziej zakręconych fanów Volnay z całego świata.

Sama impreza, jest na pewno bardzo daleka od naszych przyzwyczajeń piknikowo-eventowych z głośną muzyką, dmuchanymi zjeżdżalniami, balonami i innymi balonikami, żeby nie wspomnieć o nieodzownym pyfku w plastikowych kubkach.

Święto jest przede wszystkim skromne. Skromne podobnie jak cała Burgundia.

Składa się ono zawsze z kilku standardowych wydarzeń, a mianowicie:

1. Konkurs na najlepsze crus, wyłaniane w degustacji w ciemno przez wyłącznie (!) damskie jury
2. Degustacje w winnicach i w piwnicach u winiarzy
3. Nasadzenie, przez Przewodniczącą jury, nowych sadzonek winnej latorośli na wysoko położonej działce (climat) Premier Cru Clos Elégance, dla upamiętnienia wydarzenia
4. Wieczorny bankiet

Ponadto, przez cały czas udostępniona jest dla gości Cave aux Arômes (Piwnica Aromatów), gdzie samemu można z dziecinną łatwością nauczyć się rozpoznawać zapachy jakie odnajdujemy zwykle w naszym kieliszku burgunda.

Najbardziej niezapomnianymi zdarzeniami są bez wątpienia degustacje w winnicach i wieczorny bankiet.

Podczas tego ostatniego, dania przygotowane są przez najbardziej renomowanych szefów, natomiast burgundy, to najcenniejsze butelki dostarczane przez lokalnych winiarzy.

Degustacje w winnicach, gwarantują niebywałą zaiste okazję poznania tak najwspanialszych Volnays w jednym miejscu i w jednym czasie, jak i profesjonalistów i entuzjastów-amatorów enologii.

Stoły degustacyjne, pod namiotami, rozstawiane są nie w jednym, ale w dwóch miejscach. Miejsca te (chapiteaux) zlokalizowane są w dolnej (apelacje Bourgogne i Village) i w górnej części winnic (Premier Crus). W ubiegłym roku, do degustacji przygotowano burgundy z 31 domen, natomiast komunikację pomiędzy samymi chapiteaux, jak i rynkiem, zapewniały bezpłatne, konne bryczki. Największym problemem organizatorów zdawał się jednak być nieprawdopodobny wprost upał, który często niekorzystnie wpływał na odpowiednią temperaturę degustowanego wina. Co prawda wszystkie wina przechowywane były w zaparkowanych przy stołach samochodach chłodniach, jednak zawsze korzystniej było sprawdzić czy burgund nie stał zbyt długo na stole.

I ja tam byłem. Co prawda miodu nie piłem ale Volnays – tak. Zawsze byłem zauroczony tą apelacją, ale to co odkryłem w kilku z degustowanych win, pozostawi na pewno nigdy nie zatarte wrażenie. Takimi „gwiazdami” (przynajmniej dla mnie) były Premier Crus od Domaine Lucien Boillot Volnay: 1er Cru „Caillerets” '07 i od Marquis d’Angerville: Volnay 1er Cru '98.

Tegoroczna feta przypada na 30 czerwca. Już nie mogę się doczekać.



(cdn...)

NO TO JEDZIEMY DALEJ - POMMARD



OK.

E-butik DOOKOLAWINA ruszył z kopyta, wisi w sieci, reakcje np. na fejsbuku są raczej przychylne. Nie hurra-entuzjastyczne, ale na pewno ani nie zgryźliwe ani złośliwe. Fejsbukowa grupa DOOKOLAWINA, po dwóch dniach działania liczy sobie blisko 400 członków. Rodzime środowisko winiarskie nabrało wody w usta i milczy solidarnie.

Już nie będę rekapitulował gdzie dotychczas byliśmy w naszej wędrowce po Burgundii, co oglądaliśmy i jakie wina degustowaliśmy, bo do końca życia nie skończę tej sagi.

Dzisiaj pojedziemy dalej na południe i dotrzemy do Pommard.

Wyjeżdżamy więc przy pomocy Boulevard Bretonnière z Beaune, przy której
to ulicy mieści się m.in. jedna z najsłynniejszych ikon Burgundii, a mianowicie wytwórnia musztardy Dijon (Moutarderie Fallot) gdzie do dzisiaj dnia stosuje się najstarsze metody produkcji tego smakołyku. Żarna, na ten przykład, na których miele się gorczycę, są kamienne i sprawiają wrażenie jakby były jeszcze ze Średniowiecza. A może rzeczywiście są ?

Przy samym wylocie z Beaune, czeka na nas spore rondo, które jest bardzo ważnym rondem. Ważnym dlatego, że to tutaj właśnie należy podjąć ostateczną decyzję, którą drogę wybrać. O ile skręcimy w lewo, to dojedziemy do autostrady - zupełnie bez sensu. O ile pojedziemy prosto, to będzie już nieco lepszy wybór. Będziemy się wówczas poruszać po Route Departementale 974 (RD 974), która łączy ze sobą wszystkie villages po drodze. Najlepszy jednak wybór to z ronda skręcić lekko w prawo, i wtedy, również od village do village, ale za to cały czas winnicami, pomiędzy murkami i super wąskimi zaułkami. Uroczo, urokliwie i nad wyraz romantycznie.

Pommard jest położone kilka, tzn 7-8 km od ronda, więc w chwilę później już tam jesteśmy. Powiem szczerze, że osobiście jakoś ciągle nie mogę się przekonać ani do tego miasteczka, ani do burgundów lokalnej apelacji. Moim, zupełnie subiektywnym zdaniem, tak samo village, jak tutejsze wina, pozbawione są zarówno wyrazu, jak i charakteru.

Burgundy apelacji Pommard zrobiły onegdaj prawdziwą furorę na rynku amerykańskim i chyba stąd bierze się ich ogromna sława. Nie ma tutaj żadnej winnicy apelacji Grand Cru (aczkolwiek ostatnio, tutejsi winiarze wystąpili o to do INAO i chyba w stosunkowo niedługim czasie powinni ją uzyskać).

Pommardy, generalnie są cięższe, bardziej obfite i pełniejsze niż pozostałe czerwone burgundy. Osobiście najbardziej sobie cenię Pommard Villages. Victor Hugo określił ich suknię jako walkę dnia z nocą, są bowiem głęboko czerwone, a właściwie to rubinowe, z charakterystycznymi, fioletowymi refleksami. W nosie czarne jagody, jeżyny, porzeczki, pestki wiśni i dojrzałe śliwki. Oznaką dojrzałości są nuty skóry, czekolady i pieprzu. Z upływem lat możliwa jest ewolucja w kierunku nut kocich i dzikich zwierząt. Strukturę mają delikatną, ale zdecydowaną. W ustach bogaty owoc zrównoważony silnymi taninami.

Podsumowując: bogate i obfite wina o sporym ciele i mięsistości.

Poza samymi pommardami, niewątpliwą atrakcją jest tutaj Château de Pommard. Wjeżdżając do miasteczka od strony winnic, dosyć trudno go znaleźć, ale za to od strony, wyżej wspomnianej RD974 - wspaniale widoczny. Widoczny w tle swojej własnej winnicy (clos, chyba Premier Cru, ale nie jestem pewien), pyszniącej się na całej przestrzeni pomiędzy szosą, a zamkiem. Do samego château, też nie mam jakoś specjalnej melodii, pomimo, iż jest tutaj stała ekspozycją prac Salvadora Dali, no i piękne piwnice, a w nich piękne degustacje.

Natomiast sam park przy-zamkowy jest zaiste nadzwyczajnej urody.


Jest jednak jedna rzecz, którą autentycznie bardzo lubię i cenię w Pommard. Nie jest to właściwie rzecz, tylko osoba. Winiarz ów , nazywa się Gilles Brzezinski i mieszka u samego wylotu z Pommard w kierunku Meursault (ostatni budynek po prawej). Oczywiście tak, jak większość osób noszących tutaj polsko brzmiące nazwiska nie mówi ani słowa po naszemu. Natomiast Gilles jest chyba najbardziej sympatycznym, otwartym i pogodnym
winiarzem jakiego udało mi się kiedykolwiek spotkać podczas burgundzkich peregrynacji.

(cdn...)