Napisałem już kilka (a może kilkanaście ?) blogów o mojej ukochanej Burgundii, ale ciągle odczuwałem jakieś bliżej nieokreślone uczucie niedosytu.

Dzisiaj rano tzn. w ostatnim dniu Starego Roku 2010, doszedłem do wniosku, iż takim brakującym ogniwem powinien być blog bardziej personalny. Blog który opisze moje osobiste odczucia z tej bajkowej [ przynajmniej dla mnie ] krainy. Blog, który przybliży postaci moich przyjaciół tam spotkanych, ulubione miejsca, ale również ulubione sposoby spędzania czasu. To znaczy spędzania wolnego czasu kiedy nie jestem związany pracą z moimi klientami – enoturystami.

CO ŁĄCZY PAPIEŻA JANA PAWŁA II Z BURGUNDEM PREMIER CRU I ZE MNĄ SAMYM ?

Otóż okazuje się, iż całkiem nie mało.

Pewnego dnia pozostałem zupełnie osamotniony, żeby nie powiedzieć porzucony w village (miasteczko) Morey St Denis (Côte de Nuits). Rikitiki wyjechał bardzo wcześnie rano żeby odwieźć grupę naszych klientów do Frankfurtu na lotnisko i miał wrócić dopiero bardzo późno w nocy, a właściwie to nad ranem. Biblioteka (czytelnia) winiarska w Beaune jest czynna tylko 2 razy w tygodniu i tego dnia była (oczywiście) fermé, więc nie mogłem się oddać jednemu z moich ulubionych zajęć, a więc czytaniu o kulturze wina.

W B-gne, nie mając samochodu jest się praktycznie uziemionym. Są co prawda super pociągi Dijon – Lyon, ale stacje kolejowe oddalone są znacznie od villages i trzeba do nich dojechać i tak samochodem. Co do połączeń autobusowych to są, ale w tak mikroskopijnej ilości, iż wolałem nie ryzykować.

Innymi słowy zmuszony byłem spędzić cały dzień w village.

Morey St Denis składa się z dwóch części dolnej i górnej, a obie przecięte są drogą, łączącą Dijon z Beaune i dalej Beaujolais, Lyon. Mieszkaliśmy w chambre d’hôtes w części górnej (starszej), tuz obok centrum. Centrum to bardzo szumne określenie, bowiem składa się na nie mikroskopijny ryneczek z pomnikiem poległym w I-ej WŚ i centrum handlowego w postaci boulanger Gery. Może określenie „centrum handlowe” jest również nieco na wyrost bowiem obsługa jest tam jednoosobowa, a oferowane produkty to „szwarc mydło i powidło”, a więc świeżutkie pieczywo (bez tego Francja by zginęła), gorąca kawa, jakieś wędliny i jogurty w plastikowych opakowaniach w lodówce, dzisiejsze gazety, parę proszków do prania i płynów do naczyń.


Za to od stolików pod markizą fantastyczny widok na winnice. A winnicami w istocie rzeczy Morey St Denis może się chwalić bo jest czym. Praktycznie wszystkie (te na wzgórzu), to jak nie Grand Crus to Premier Crus. Niech wymienię Grand Crus: Clos des Lambrays, Clos de Tart, Clos Saint Denis i Clos de la Roche. Każda z nich to prawdziwe ikony winiarstwa burgundzkiego.

Dr. Ramain o burgundach z Morey:
Powerful nectars, fleshy, full of sap, with their own special savour and strong scent of strawberries or violet. They deserve to be on an equal footing with their neighbours Chambertin or Musigny.

Rzadko mi się zdarza spędzać aż tak leniwy dzień, więc "noga za nogą", podążyłem niespiesznie do boulangerie na poranną kawkę, croissanta x 2 i gazetkę („Le Courrier de Beaune” tzn. jedyna dostępna).

Zmitrężyłem tam całkiem sporo czasu na czytaniu, gadaniu i podziwianiu widoków „jak z obrazka”. Z boulangerie sąsiaduje Domaine Lambrays, o której burgundach czytałem wiele dobrego, ale ich nigdy nie degustowałem, więc niewiele myśląc zadzwoniłem (tzn pociągnąłem za łańcuch dzwonka) do żelaznej bramy domeny. Niestety wszyscy, którzy mogliby zrobić dla mnie degustację byli, jak to zwykle bywa, przy pracy w winnicach. Pokazano mi natomiast średniowieczne, przepastne piwnice. Oniemiałem. Totalny szok, zresztą niech świadczy o tym to zdjęcie:



W wyniku wyżej opisanych wrażeń, rozmów w caveau, żeby nie wspomnieć Crémant de Bourgogne, Domaine des Lambrays, Brut x 2 zdecydowanie zrobiłem się głodny. Tym bardziej, iż zupełnie niespodziewanie nadeszła pora déjeuner.

Szczęśliwy los sprawił, iż na dole, przy szosie znajduje się druga w Burgundii knajpka Les Routiers pod nazwą Le Relais des Grands Crus. Gospodarze są zdecydowanie mniej sympatyczni niż w moim ulubionym Comblanchien, ale kir i jedzonko równie dobre, a burgundy (vin de table) lepsze, bo właściciel jest winiarzem. Jak zwykle zbyt dużo wziąłem z pysznego bufetu szwedzkiego, więc nie starczyło już miejsca na plat (danie główne) i zakończyłem moje déjeuner serami i kawą.

Zaraz obok (5 min. na piechotę) Le Relais des Grands Crus, ma swoją domaine winiarz, o którym już wiele słyszałem i bardzo chciałem go poznać. Jest on Polakiem z pochodzenia i nazywa się Bryczek.

Historia Jerzego (Georges’a) Bryczka jest nad wyraz ciekawa i jednocześnie pouczająca. Muszę tutaj nadmienić, iż pierwszy raz usłyszałem o niej pod markizą Le Balthard (no bo gdzieżby indziej ?) w którąś z targowych sobót. Opowiedział mi ją przesympatyczny, włoski sprzedawca pieczonych kurczaków (poulet de Bresse, oczywiście), który przysiadł się był do mojego stolika. Okazał się on być nie tylko przyjacielem Monsieur Bryczka i miłośnikiem historii, ale również, a może przede wszystkim wielkim wielbicielem naszego papieża.

Opowiedział mi więc ów Włoch co następuje:

Góral spod Wadowic, Jerzy Bryczek wyemigrował był do Francji w okresie międzywojennym „za chlebem”. Podczas wojny dostał się do niewoli, ale udało mu się zwiać z transportu i ukrywał się na terenie Burgundii, gdzie dotrwał do końca wojny. W wyniku zniszczeń wojennych sytuacja Francji była wówczas nad wyraz krytyczna (dopiero Plan Marshall’a ich uratował), ale bieda w podobnych regionach do Burgundii była ekstremalna i powszechna. B. miał jednak szczęście bowiem znalazł pracę u winiarza i ciężko pracował jako robotnik rolny, jednocześnie podpatrując w jaki sposób wytwarza się burgundy.

Jako się rzekło, bieda była tak powszechna, iż winiarz nie miał „kasy” na wypłatę dla swoich robotników. Jedynym wyjściem z sytuacji było ofiarowanie, w zamian za "świadczenie stosunku pracy", niektórych swoich winnic.

W taki oto sposób B. został burgundzkim winiarzem z krwi i kości. Winiarzem na swoich 6 ha (dzisiaj 3 ha, na skutek podziałów spadkowych).

Jak przystało na prawdziwego górala, Jurek (Georges) jest głęboko wierzącym, praktykującym katolikiem Na ten przykład, przed jego domem w Morey St Denis, stoi święta figura Matki Boskiej, zupełnie jak w Polsce. Kiedy więc tylko zaczął studiować księgi otrzymanych winnic, ze zdumieniem odkrył, iż winna latorośl jednej z działek, (Morey Saint Denis Premier Cru) jest dokładnie rówieśniczką papieża JP II !

Trzeba Ci bowiem wiedzieć drogi czytelniku (a może czytelniczko ?), iż we Francji KAŻDY krzak winnej latorośli [ we wszystkich winnicach AOC ], ma swoją metrykę, tzn. świadectwo urodzenia i pochodzenia. Dziecinnie proste jest więc sprawdzenie jego wieku. Otóż, ta konkretna parcela została posadzona dokładnie w roku urodzenia naszego papieża.

B. postanowił stworzyć specjalną cuvée Jean Paul II, aby uczcić tak zaiste niecodzienny fakt.

W roku jubileuszowych, 80-ych urodzin papieża, wybrał się wraz z małżonką, ubrani w tradycyjne stroje góralskie, na audiencję do Watykanu, gdzie wręczył autentycznie [ podobno ] wzruszonemu papieżowi karton z sześcioma butelkami Morey Saint Denis Premier Cru, Cuvée Jean Paul II.

W tym momencie ta urocza historia staje się nieco niejasna, albowiem „mój” Włoch z Le Balthard zaklinał się, iż papież tak bardzo polubił B. i jego burgunda, iż zaprosił go w następnym roku na audiencję prywatną. Pogadać.

Kiedy odwiedziłem Domanie Bryczek, powtórnie opowiedział mi tą całą historię wnuczek Christophe, który przejął cały interes winiarski, i z którym degustowaliśmy wszystkie burgundy produkowane przez familię, a więc:


*Morey-St-Denis, 08,
*Gevrey-Chambertin, 05,
*Chambolle Musigny, 08,
*Morey St Denis Premier Cru, Cuvée Jean Paul II, 05.




Podczas opisywanej degustacji, miałem możliwość obejrzenia m.in. tego szczególnego, historycznego zdjęcia z audiencji u papieża obojga B. w strojach góralskich. Jednak Christophe nie potwierdził, jakoby papież zaprosił po raz drugi dziadka do swoich prywatnych apartamentów.

Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, iż roczna produkcja JPII to tylko 3 000 butelek i w znakomitej większości rozchodzi się jak „ciepłe bułeczki” na rynku japońskim.

To naprawdę jest już klasyczny bardzo wysoki burgund, natomiast cena ex-caveau nie jest wcale jakaś porażająca, bowiem butelka kosztuje 28.- € T.T.C.

Nie muszę chyba dodawać, iż jedna z nich spokojnie leżakuje sobie w mojej piwniczce osobistej.

A może nie jedna tylko sześć ?

Sam już nie wiem.

ZUPEŁNIE NIEZWYKŁY EPILOG


W kilka miesięcy od napisania tej historii, zostałem wspaniale uhonorowany za mój trud i znój "winopisarski":

email 22/01/2011

Dzień dobry Panu,

Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam Pana wpis na blogu o Jerzym Bryczku. Jest to wujek Mojej mamy . Przez wiele lat miała z nim kontakt listowy. Kontakt ten kilka lat temu się urwał.

Byłyśmy przekonane, że wujek zmarł i dlatego już nie odpisuje na listy. Pana wpis bardzo nas zaskoczył i uradował.

Jeśli byłoby możliwe, mógłby Pan napisać mi coś więcej na temat źródła Pana informacji, formie wujka, bo już chcielibyśmy wysłać jakieś zdjęcia i wiadomości.

Życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

Pozdrawiam serdecznie.

Renata


Autentyczne wzruszenie nie pozwala mi tego listu skomentować