Napisałem już kilka (a może kilkanaście ?) blogów o mojej ukochanej Burgundii, ale ciągle odczuwałem jakieś bliżej nieokreślone uczucie niedosytu.

Dzisiaj rano tzn. w ostatnim dniu Starego Roku 2010, doszedłem do wniosku, iż takim brakującym ogniwem powinien być blog bardziej personalny. Blog który opisze moje osobiste odczucia z tej bajkowej [ przynajmniej dla mnie ] krainy. Blog, który przybliży postaci moich przyjaciół tam spotkanych, ulubione miejsca, ale również ulubione sposoby spędzania czasu. To znaczy spędzania wolnego czasu kiedy nie jestem związany pracą z moimi klientami – enoturystami.

SEKATOR I LA CHABLISIENNE




Nie wiem czy najbardziej nie lubię w winnicach Burgundii wczesnej, a raczej bardzo bardzo wczesnej wiosny, czy może raczej "schyłkowej" zimy.

Na "moim murku osobistym" w Abbaye de Morgeot, przy pikniku, można już powoli wygrzewać się w coraz cieplejszych promieniach słonecznych, ale winna latorośl jest jeszcze wtedy stosunkowo daleko od zawiązania pąków.

Jest to również doskonały moment aby zrozumieć, iż dobry, ostry sekator i pokraczna la chablisienne to są może dwa najważniejsze narzędzia pracy winogrodnika.

Winnica aby rodziła stosowne tzn. najlepsze grona musi być praktycznie bez końca przycinana. Zima, lato, świątek, piątek, niedziela. Nie ma przeproś. Przez cały czas, jak rok długi.

I tak przycinanie odrostów i suchych pędów tzn taillage odbywa się od listopada do końca lutego / marca, natomiast przycinanie podobne do tego w jaki sposób formuje się zielone żywopłoty, czyli rognage odbywa się od maja do końca czerwca.

Rognage nie jest tak interesujące jak taillage, bowiem z reguły wykonuje się to przy pomocy maszyn, które "okrakiem" przycinają rzędy latorośli raz od góry, a raz z obu boków.

Fantastyczne natomiast jest taillage, bowiem wykonuje się to ręcznie, przy pomocy zwykłego lub elektrycznego (akumulatorek nosi się wówczas podobnie jak plecak) sekatora. Aby prawidłowo dokonywać rognage trzeba mieć naprawdę ogromne doświadczenie. Tylko doświadczenie może nam skutecznie podpowiedzieć, które pędy usunąć, a które pozostawić, tak aby latem osiągnąć najlepsze rezultaty.

Kiedy już jesienne słoty i wichry do cna ogołocą winnice z resztek liści, rozpoczyna się przycinanie pędów (serments), który będzie trwał, bez przerwy, aż do wczesnej wiosny, kiedy to soki znowu zaczną krążyć w winnej latorośli. Splątane pędy wyglądaja wówczas niczym zasieki z zardzewiałego drutu kolczastego. Trzeba je obciąć krótko, aż do głównego pnia. Obcięte sarments nie mają zastosowania rolniczego, są zbyt zdrewniałe aby zbutwieć przez zimę w ziemi, jest ich też zbyt wiele aby pozostawić w stosach pomiędzy rzędami, gdzie muszą jeździć traktory. Należy je zebrać i spalić.

I wówczas do akcji wkracza koszmarna, ale jakże usłużna la chablisienne w innych regionach Francji zwana brouette de vigneron.
Jest to najprostszy model ruchomej spalarni.



La chablisienne
jest to przeważnie po prostu stara, stu litrowa upiornie zardzewiała beczka po oleju, przepołowiona wzdłuż, a następnie położona i przyspawana do ramy ze starych rurek z umocowanym z przodu kółkiem, bardziej owalnym niż okrągłym. Z przeciwnej strony kółka, rurki są dłuższe, tworząc rączki służące do pchania i kierowania tak skonstruowana niby-taczką. Na dnie beczki rozpala się ogień, przycina się sarments, wrzuca do ognia i taczkę pcha do następnego krzewu. Ogień praktycznie nigdy, w czasie pracy, nie wygasa, bowiem la chablisienne wiernie podąża (tzn. jest pchana) za "przycinaczem". Kiedy już beczka jest pełna, bladoszary popiół rozsypuje sie po ziemi i rozpoczyna operację od nowa.

W tym okresie widok winnic jest zupełnie nieprawdopodobny. Wszędzie les chablisiennes, wszędzie unoszący się z nich dym i wszędzie niezapomniany zapach palonych pędów winnej latorośli.

Widziałem to po raz pierwszy jeżdżąc z Orches do Beaune i dalej do Nuits St Georges. Tą drogę można pokonać trzema równoległymo sposobami, a mianowicie autostradą, Route Nationale albo la Route des Grands Vins.

Trzecia z wyżej wymienionych, prowadzi przez praktycznie cały czas - pośród winnic.



Oczywiście zawsze wybierałem tą ostatnią opcję i bardzo, bardzo często zatrzymywałem się na przeróżnych murkach (clos), żeby podziwiać, chłonąć, zachwycać się itp itd widokami i aromatami, które mnie otaczały.