Napisałem już kilka (a może kilkanaście ?) blogów o mojej ukochanej Burgundii, ale ciągle odczuwałem jakieś bliżej nieokreślone uczucie niedosytu.

Dzisiaj rano tzn. w ostatnim dniu Starego Roku 2010, doszedłem do wniosku, iż takim brakującym ogniwem powinien być blog bardziej personalny. Blog który opisze moje osobiste odczucia z tej bajkowej [ przynajmniej dla mnie ] krainy. Blog, który przybliży postaci moich przyjaciół tam spotkanych, ulubione miejsca, ale również ulubione sposoby spędzania czasu. To znaczy spędzania wolnego czasu kiedy nie jestem związany pracą z moimi klientami – enoturystami.

GDZIE MIESZKAŁEM ?

WIDOK Z "MOJEGO" OKNA


Kiedy przyjechałem na dłużej do Burgundii w celach, nazwijmy to ogólno - rozpoznawczych (nawiązywanie kontaktów itp.), zadzwoniłem do mojego znajomego, Guillaume'a E., którego miałem przyjemność poznać kilka miesięcy wcześniej kiedy byłem tam pierwszy raz z moimi pierwszymi klientami - enoturystami.

Przed samym przyjazdem uprzedziłem G. mailowo i nastąpiła grzecznościowa wymiana korespondencji pod hasłem. "no to będziemy się musieli spotkać". Wymiana maili totalnie niezobowiązująca, i tak ja traktowałem.

Ponieważ pobyt w B-gne zaplanowałem na ponad 3 tygodnie, więc bardzo starannie, przy pomocy internetu poszukiwałem odpowiedniego locum. Kierowałem się przy tym takimi kryteriami, aby wynajęty chambre d'hôte (pokój gościnny bed&breakfast) był w domu winiarza z silnymi tradycjami winiarskimi, żeby był zlokalizowany nie tylko w malowniczym miejscu, ale również bardzo "historycznym". No i oczywiście żeby był najtańszy z możliwych. Szukałem, szukałem, szukałem i ...znalazłem . Oczywiście. C'est la Bourgogne.

CHÂTEAU DE LA ROCHEPOT



Pokój wynająłem na podzamczu (dosłownie u samych stóp) XII-o wiecznego legendarnego Château La Rochepot, w winiarskiej rodzinie Fouquerand posiadającej prawa winiarskie z nadania Marquis de Fargis z 1629 roku. Innymi słowy, ani o otaczającą mnie historię, ani o tradycje winiarskie moich gospodarzy wcale nie musiałem się martwić. Pozostawała tylko cena. Ale i tutaj udało mi się wynegocjować bardzo korzystny forfait (abonament) z uwagi tak na długość pobytu, jak i na fakt, że zamieszkałem tam poza sezonem (kwiecień).

Piszę o tym tak precyzyjnie i może zbyt rozwlekle, ale powodem jest, iż tutaj właśnie i wtedy właśnie spotkałem się po raz pierwszy z MAGIĄ BURGUNDII.

Po dotarciu wczesnym popołudniem do mojego locum, wykonałem grzecznościowy telefon do G.

MAGIA BURGUNDII
zadziałała w tym momencie po raz pierwszy. Imaginuj sobie drogi czytelniku (a może czytelniczko ?), iż dom G. w wiosce Orches, znajdował się o nie więcej jak 3 km od domu moich gospodarzy !

ORCHES


Przecież mógł się znajdować równie dobrze 50 km, albo i dalej. MAGIA.

MAGIA, która praktycznie odmieniła moje życie.

Wystarczy powiedzieć, iż każdego wieczora, wracając od moich codziennych obowiązków, zatrzymywałem się w Orches gdzie zostawałem praktycznie do białego rana. Nadmienić tutaj muszę, iż G. jest typkiem niesłychanie imprezowym, nocnym markiem, sommelierem i prawdziwym bon vivant. Jego dom jest (a właściwie był) zawsze pełen gości - winiarzy i uroczych winiarek. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu, pewnego wieczora stwierdził autorytatywnie, iż ofiaruje mi jeden z pokoi na parterze, żebym już nigdy nie musiał się martwić gdzie zamieszkać. NIESAMOWITE !. ZNOWU MAGIA !

W DOMU GUILLAUME'A


Niestety wszystko ma swój koniec. A wurst to nawet dwa (jak powiadają Niemcy). Guillaume w ub roku wyfrunął balować na plażach Rio (on kocha Brazylię i sambę, podobnie jak ja sam Burgundię), dom wystawił na sprzedaż. I tyle.