Napisałem już kilka (a może kilkanaście ?) blogów o mojej ukochanej Burgundii, ale ciągle odczuwałem jakieś bliżej nieokreślone uczucie niedosytu.

Dzisiaj rano tzn. w ostatnim dniu Starego Roku 2010, doszedłem do wniosku, iż takim brakującym ogniwem powinien być blog bardziej personalny. Blog który opisze moje osobiste odczucia z tej bajkowej [ przynajmniej dla mnie ] krainy. Blog, który przybliży postaci moich przyjaciół tam spotkanych, ulubione miejsca, ale również ulubione sposoby spędzania czasu. To znaczy spędzania wolnego czasu kiedy nie jestem związany pracą z moimi klientami – enoturystami.

PIKNIKI BURGUNDZKIE

Osobiście, największą przyjemność sprawia mi delektowanie się winem na łonie natury.

Innymi słowy na pikniku.

Żeby piknik był ze wszech miar udany, nieodzownym jest aby dwa proste elementy były zapewnione:

1. Widokowo-landszaftowe miejsce ze stosownym stolikiem piknikowym (ławki pożądane, ale wcale nie niezbędne)
2. Klasyczny, wiklinowy kosz piknikowy, napełniony odpowiednimi wiktuałami. Wiktuałami zarówno w stanie stałym, jak płynnym.


O ile chodzi podobne miejsca piknikowe, to w „mojej” Burgundii, jest zaiste w czym wybierać, Miejsc takich jest tutaj bez liku. I jeszcze trochę.

W innym miejscu tego bloga pisałem, iż moim, „osobistym”, ulubionym miejscem piknikowym jest kamienny murek w winnicy Abbaye de Morgeot 1er Cru. To miejsce jednak wybieram wyłącznie kiedy jestem sam (tzn. nie z klientami). Ewentualnie wybieram się tam zawsze kiedy jakaś tyle litościwa, co nierozsądna dusza płci przeciwnej zgodzi się ze mną spędzić pewien czas.

Stolik piknikowy, który chyba najmniej lubię, ale, z kolei najczęściej z niego korzystam, znajduje się tuż ponad parcelami (climats) Grand Crus: Romanée-Conti, Le Richebourg, La Tâche i La Romanée. Żeby być jednak do końca precyzyjnym, to nie jest wcale jeden stolik, ale dwa. Drewniane, ze stosownymi ławkami. Zlokalizowane są one dokładnie na granicy gdzie winnice przechodzą w gęste liściaste lasy, porastające sam grzbiet Côte d’Or.

Korzystam z tego miejsca w miarę często, bowiem jest to chyba jedno z najbardziej „edukacyjnych” miejsc w całym regionie. Stojąc powyżej wymienionych uprzednio winnic najłatwiej jest zrozumieć system burgundzkich apelacji. Leniwie więc sącząc chłodnego crémant, widzimy przed sobą, niczym w super-panoramicznym kinie na samym dole (za szosą RN 74), płasko położone działki apelacji Bourgogne, przechodzą one następnie w apelację Villages. Apelacja ta, stanowi niejako łącznik pomiędzy miasteczkami (villages), wzdłuż szosy.. To już jest wyższa klasa niż proste Bourgognes jednak dalej, w miarę wznoszenia się terenu na zbocze Côte d’Or, mamy już do czynienia z extraklasą burgundzkich winnic, a więc działkami Premier Cru i Grand Cru.

Nie przepadam za tym konkretnym miejscem, a to dlatego, że stoliki są silnie ocienione (liściasty las), a ponadto, często bywają zajęte przez myśliwych, którzy robią sobie właśnie tam, miejsce zbiórki przed wyruszeniem na polowanie. Z takich właśnie powodów, wolę tędy tylko przejechać, zatrzymując się na 10-15 minut, i pojechać nieco dalej, bo tylko kilka kilometrów do innego miejsca.

Już sama trasa jest nad wyraz urokliwa. Nie tylko prowadzi cały czas pośród winnic , ale również obok jednego z najpiękniejszych i najbardziej malowniczych châteaux, mianowicie Aloxe-Corton.



Wybrane miejsce jest zupełnie nietypowe, bowiem leży dokładnie na samej granicy pomiędzy Côte de Nuits (pinot noir) a Côtes de Beaune (chardonnay). W tym miejscu zbocze Côte d’Or, jest przcięte poprzeczna dolinką, w której leży jedno z najpiękniejszych villages, a mianowicie Pernand-Vergelesses. Podczas całego pikniku upajamy się nie tylko winami, jedzonkiem, ale również, a może przede wszystkim, cudownym widokiem winnic, tak po prawej stronie, jak i po lewej, opadającymi leniwie ku strzelistej dzwonnicy Pernand-Vergelesses.



Innym zupełnie fantastycznym miejsce piknikowym są Les Falaises de Baubigny, z których rozciąga się zapierający dech w piersiach na (chyba) przynajmniej ¾ winnic burgundzkich. Może nie wszystkich, ale na pewno większości parcel Hautes Côtes de Beaune. Ten stolik piknikowy jest nieco inny niż wszystkie pozostałe, bowiem stanowi tzw. point d’orienation. Jest kamienny, a jego blat to precyzyjna mapa, tego co widzimy przed nami. Mapa namalowana jest na niezwykle pięknej terakocie. Nie od rzeczy będzie tutaj dodać, iż o ile jest odpowiednia widoczność, można stąd świetnie obserwować i podziwiać w oddali szczyt Mont Blanc pokryty wiecznym śniegiem.














Jest jeszcze jedno miejsce piknikowe, które po prostu uwielbiam. Problem tylko polega na tym, iż nie jest ono wcale zlokalizowane w Burgundi, ale w ……Prowansji.


Tak nadzwyczajnie je lubię, bowiem zawsze jemy piknik na terenie wspaniale zadbanego parku, nad brzegiem sporego basenu, a wszystko to na terenie średniowiecznego château. Nie muszę chyba dodawać, iż właściciel rzeczonego przybytku, Cyprian, jest z dziada pradziada winiarzem. Winiarzem-entuzjastą i dlatego każde spotkanie z nim, jak i rozmowa, to autentyczna rozkosz tak dla ducha, jak i intelektu każdego winomaniaka. Po przyjeździe do château i zainstalowaniu się w parku, spokojnie wędrujemy do gospodarza wybrać stosowne wina do stołu. Na początek, czyli apéro, odpowiednio schłodzone, różowe Côtes de Provence, natomiast do jedzonka też Côtes de Provence, tyle tylko, że czerwone Cru Classé. Po owocach, leniwym krokiem przemieszczamy się w kierunku Cypriana na degustację jego win, a także i zwiedzanie całej domeny. Wówczas, z reguły, wszyscy kupujemy również u niego wina do przywiezienia do domów.

Jako, że Saint Tropez jest „o rzut beretem”, chyba nie muszę pisać jak wyglądają nasze plany na popołudnie i wieczór.

Drugim, nieodzownym elementem udanego pikniku, jest „stosownie zaopatrzony, wiklinowy kosz piknikowy”.

Nasz, tzn. VINTRIPS, kosz kupiłem ( z ogromnymi trudnościami ) w Dijon, w mega ekskluzywnym i super drogim butiku, ale udało mi się uzyskać ponad 50% rabatu, bowiem jedna z wiklinek była odłamana.

Piknikowe jedzenie jest proste, świeże i smaczne.

Takie też winny być dobrane do tego wina, wina lekkie i bezpretensjonalne. Z reguły na piknik z moimi klientami, kupuję u Gilles’a Brzezińskiego w Pommard, trzy BiB (Bag in Box): czerwone, białe i różowe. Wszystkie trzy są doskonałymi burgundami, aczkolwiek są to tylko Vins de Table (bez apelacji).

Nasze Menu piknikowe to, z reguły 1-2 pasztety, jambon cru (cieniuteńko pokrojona szynka burgundzka), majonez Leisieur w tubie, moutarde de Dijon, bagietki, oliwki, poulet de Bresse (pieczony kurczak, kupowany na targu w Beaune u Maurizio, tego Włocha, który onegdaj polecił mi domenę Jerzego Bryczka i jego papieskiego burgunda), burgundzka kiełbasa z dzika, anchoiade, sery, owoce (soczyste brzoskwinie i winogrona).