Napisałem już kilka (a może kilkanaście ?) blogów o mojej ukochanej Burgundii, ale ciągle odczuwałem jakieś bliżej nieokreślone uczucie niedosytu.

Dzisiaj rano tzn. w ostatnim dniu Starego Roku 2010, doszedłem do wniosku, iż takim brakującym ogniwem powinien być blog bardziej personalny. Blog który opisze moje osobiste odczucia z tej bajkowej [ przynajmniej dla mnie ] krainy. Blog, który przybliży postaci moich przyjaciół tam spotkanych, ulubione miejsca, ale również ulubione sposoby spędzania czasu. To znaczy spędzania wolnego czasu kiedy nie jestem związany pracą z moimi klientami – enoturystami.

Aaaa, takie tam....o Burgundii (XIV)

Kilka uwag ogólnych, pisanych bez ładu i składu, ale za to z ogromnym sercem o bajkowym zaiste miejscu jakim jest Bourgogne.

Innymi słowy:


moje burgundzkie myśli nieuczesane

*********************************************************************
CZĘŚĆ XIV


MOREY-SAINT-DENIS

Kiedy tylko wczoraj przestałem pisać na temat Pernand-Vergelesses, pomyślałem sobie, iż jestem okrutnie niesprawiedliwy pomijając inną village, a mianowicie Morey-St-Denis.


Co prawda w naszej wędrówce po Bourgogne, dawno już minęliśmy rzeczone Morey-St-Denis (znajduje się ono pomiędzy Gevrey-Chambertin a Nuits-St-Georges), to czuję się zobligowany do przytoczenia mojego osobistego wspomnienia związanego z tym miejscem, a wspomnienie to nosi imię Jan Paweł II.

Morey-St-Denis nie jest nawet w części ani tak pięknie położone, ani tak urokliwie romantyczne jak Pernand-Vergelesses. Jest po prostu najzwyklejszym burgundzkim village, niczym specjalnie się nie wyróżniającym, no może poza faktem, iż znajduje się tutaj całkiem sporo legendarnych działek GC.

Miasteczko ono, składa się z dwóch części „dolnej” i „górnej”, a obie przecięte są szosą łączącą Dijon z Beaune i dalej Beaujolais, Lyon. Samo centrum znajduje się w części „górnej”. Może „centrum”, to nieco zbyt górnolotne określenie, bowiem składa się na nie mikroskopijny ryneczek z pomnikiem poległych w I-ej WŚ i „centrum handlowe” w postaci boulanger Gery. Również nazwa „centrum handlowe” jest jakby lekko na wyrost, bowiem cała obsługa jest tam jednoosobowa, a oferowane produkty to szwarc mydło i powidło: rano jeszcze ciepłe i świeżutkie pieczywo (bez tego Francja by zginęła), gorąca kawa, jakieś wędliny i jogurty w plastikowych opakowaniach w lodówce, dzisiejsze gazety, parę proszków do prania i płynów do naczyń.

To wszystko.

Za to od stolików pod markizą fantastyczny widok na winnice. A winnicami w istocie rzeczy Morey-St-Denis może się chwalić bo jest czym. Praktycznie wszystkie te zlokalizowane na wzgórzu, to jak nie GC to PC. Chyba możemy spotkać się tutaj w największym nasyceniem działkami podobnej klasy w całej Bourgogne. Niech wymienię tutaj takie GC jak: Clos des Lambrays, Clos de Tart, Clos Saint Denis i Clos de la Roche, a każda z nich to prawdziwe ikony winiarstwa burgundzkiego.

Powszechnie znany i uznany autorytet winiarski dr. Ramain, w następujący sposób opisuje burgundy z Morey:
Powerful nectars, fleshy, full of sap, with their own special savour and strong scent of strawberries or violet. They deserve to be on an equal footing with their neighbours Chambertin or Musigny
.

Pewnego dnia pozostałem tutaj zupełnie osamotniony, żeby nie powiedzieć porzucony. Rikitiki (nasz kierowca), wyjechał bardzo wcześnie rano żeby odwieźć grupę rosyjskich klientów do Frankfurtu na lotnisko i miał wrócić dopiero bardzo późno w nocy, a właściwie to nad ranem. Biblioteka (czytelnia) winiarska w Beaune jest czynna tylko 2 razy w tygodniu i tego dnia była (oczywiście) fermé, więc nie mogłem się oddać jednemu z moich ulubionych zajęć, a więc czytaniu o kulturze wina.

W Burgundii, nie mając samochodu jest się praktycznie uziemionym. Są co prawda super pociągi relacji Dijon – Lyon - Dijon, ale stacje kolejowe oddalone są znacznie od villages i tak czy siak, trzeba do nich dojechać samochodem. Co do połączeń autobusowych to istnieją, ale w tak mikroskopijnej ilości, iż wolałem nie ryzykować.

Innymi słowy zmuszony byłem spędzić cały dzień w Morey-St-Denis.

Rzadko mi się zdarza spędzić równie leniwy dzień. Zakończywszy z niepodważalnym sukcesem swoją poranną toaletę, niespiesznie podążyłem do boulangerie na kawę, ciepłe croissanty "au chocolat" x 2 i lekturę dzisiejszej prasy tzn. gazety „Le Courrier de Beaune” (jedyna dostępna).

Zmitrężyłem tam całkiem sporo czasu na czytaniu, gadaniu i podziwianiu widoków.

Z boulangerie sąsiaduje Domaine Lambrays, o której burgundach czytałem wiele dobrego, ale ich nigdy nie degustowałem, więc niewiele myśląc zadzwoniłem (tzn. pociągnąłem za łańcuch dzwonka) do żelaznej bramy domeny. Niestety wszyscy, którzy mogliby zrobić dla mnie degustację byli, jak to najczęściej bywa, przy pracy w winnicach. Pokazano mi natomiast średniowieczne, przepastne piwnice. Oniemiałem. Totalny szok. Zresztą niech świadczy o tym to zdjęcie:



W wyniku wyżej opisanych wrażeń, wielce sympatycznej rozmowy z pracownikiem domaine, a także 2 x Crémant de Bourgogne, Domaine des Lambrays, Brut, zrobiłem się zdecydowanie głodny. Tym bardziej, iż zupełnie niespodziewanie nadeszła pora déjeuner.

Szczęśliwy los sprawił, iż na dole, przy szosie znajduje się druga w Burgundii knajpka Les Routiers pod nazwą Le Relais des Grands Crus. Gospodarze są zdecydowanie mniej sympatyczni niż w moim ulubionym Comblanchien, ale Kir i jedzonko równie dobre, a vin de table lepsze, bo właściciel jest winiarzem. Jak zwykle zbyt dużo nałozyłem sobie z pysznego bufetu szwedzkiego, więc nie starczyło już miejsca na plat (danie główne) i zakończyłem moje déjeuner serami i kawą.

Zaraz obok (5 min. na piechotę) Le Relais des Grands Crus, ma swoją domaine winiarz, o którym uprzednio wiele słyszałem i bardzo chciałem go poznać. Jest on Polakiem z pochodzenia i nazywa się Bryczek.

Historia Jerzego (Georges’a) Bryczka jest nad wyraz ciekawa i jednocześnie pouczająca. Opowiedział mi ją przesympatyczny, włoski sprzedawca pieczonych kurczaków (poulet de Bresse), który przysiadł się był do mojego stolika w brasserie Le Balthard na rynku w Beaune. Okazał się on być nie tylko przyjacielem Monsieur Bryczka i miłośnikiem historii, ale również, a może przede wszystkim wielkim wielbicielem naszego papieża.

Opowiedział mi więc ów Włoch co następuje:

Góral spod Wadowic, niejaki Jurek Bryczek wyemigrował był do Francji w okresie międzywojennym „za chlebem”. Podczas wojny dostał się do niewoli, ale udało mu się zwiać z transportu i ukrywał się na terenie Burgundii, gdzie dotrwał do końca wojny.

W wyniku zniszczeń wojennych sytuacja Francji była wówczas nad wyraz krytyczna (dopiero Plan Marshall’a ich uratował), ale bieda, brak pracy itp., w podobnych regionach do Burgundii była ekstremalna i powszechna.

Nasz góral miał jednak szczęście bowiem znalazł pracę u lokalnego winiarza i zaczął ciężko tam pracować jako robotnik rolny. Podpatrywał on był jednocześnie i uczył się w jaki sposób uprawia się winną latorośl, tudzież w jaki sposób wytwarza się wina.

Jako się rzekło, bieda była wówczas tam tak powszechna, iż winiarzowi zabrakło "kasy” na wypłatę dla swoich robotników. Jedynym wyjściem z sytuacji było ofiarowanie im w zamian za "świadczenie stosunku pracy", niektórych swoich winnic.

W taki oto sposób Jurek Bryczek został burgundzkim winiarzem z krwi i kości. Winiarzem na swoich 6 ha (dzisiaj 3 ha, na skutek podziałów spadkowych). Tyle tylko, że nazywał się już teraz Georges Bryczek.

Jak przystało na prawdziwego górala, Georges jest głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem. Przed jego domem w Morey St Denis, stoi święta figura Matki Boskiej, zupełnie jak w polskich wioskach. Po powołaniu Karola Wojtyły do Rzymu, Georges ze zdumieniem odkrył, iż winna latorośl jednej z działek, (Morey Saint Denis Premier Cru) jest rówieśniczką papieża JP II !

Trzeba Ci bowiem wiedzieć drogi czytelniku, iż we Francji, KAŻDY krzak winnej latorośli, we wszystkich winnicach AOC, ma swoją metrykę, tzn. świadectwo urodzenia i pochodzenia. Dziecinnie proste jest więc sprawdzenie jego wieku. Otóż, ta konkretna parcela została posadzona dokładnie w roku urodzenia naszego papieża.

Bryczek postanowił stworzyć więc specjalną cuvée Jean Paul II, aby uczcić tak zaiste niecodzienny fakt.



W roku jubileuszowych, 80-ych urodzin papieża, wybrali się więc wraz z małżonką, ubrani w tradycyjne stroje góralskie, na audiencję do Watykanu, gdzie wręczyli autentycznie [ podobno ] wzruszonemu papieżowi karton z sześcioma butelkami Morey Saint Denis Premier Cru, Cuvée Jean Paul II.

W tym momencie ta urocza historia staje się nieco niejasna, albowiem „mój” Włoch z Le Balthard zaklinał się, iż papież tak bardzo polubił Jurka i jego burgunda, iż zaprosił go ponownie w następnym roku, ale już na audiencję prywatną. Pogadać.

Kiedy odwiedziłem Domaine Bryczek, powtórzył mi tą całą historię wnuczek Christophe, który w międzyczasie przejął cały interes winiarski (dziadek liczy sobie dzisiaj ponad 90 lat i już nie przyjmuje gości), i z którym to degustowaliśmy wszystkie burgundy produkowane przez familię, a więc:

*Morey-St-Denis, 08,
*Gevrey-Chambertin, 05,
*Chambolle Musigny, 08,
*Morey St Denis Premier Cru, Cuvée Jean Paul II, 05.


Podczas opisywanej degustacji, miałem możliwość obejrzenia m.in. tego szczególnego, historycznego zdjęcia z audiencji u papieża: Państwo Bryczek strojni w góralskie przyodzienie, no a papież, jak zwykle uśmiechnięty i radosny.

Przyznać jednak muszę, iż Christophe nie potwierdził, jakoby Ojciec Święty zaprosił po raz drugi dziadka do swoich prywatnych apartamentów.

Z kronikarskiego obowiązku dodać należy, iż roczna produkcja JPII to tylko 3 000 butelek i w znakomitej większości wysyłana jest na rynek japoński, aczkolwiek, od czasu do czasu odwiedzają domenę polscy turyści, aby nabyć butelczynę JPII "na pamiątkę" (28.- € t.t.c).

(cdn)